Quantcast
Viewing all 105 articles
Browse latest View live

OLX Flohmarkt 2014, Zürich Oerlikon.

Hey! Lubicie Pchle Targi? Ja bardzo lubię pogrzebać w starociach bądź rzeczach, które komuś już nie służą, a ja mogę podarować im drugie życie. Nauczyła mnie tego Mama, która zabierała mnie na takie wydarzenia w Niemczech. Było to ogromne przeżycie, ponieważ jako dziecko nie miałam zielonego pojecia do czego służy część przedmiotów jakie tam widziałam. Nie mogłabym więc przegapić odbywającego się dziś w Zurychu OLX Flohmarkt. OLX to portal, który jest organizatorem imprezy. Oczywiście skutecznie reklamują się poprzez rozdawanie darmowych gadżetów, takich jak: zapalniczki, płócienne i papierowe torby, frisbee, kolorowe plastry, itd. Skusiłam się oczywiście na płócienne torby, ponieważ są idealne na zakupy, a co jakiś czas zamiast je kilkukrotnie prać, po prostu wymieniam na nowe :) 

Impreza odbyła się na Thurgauerstrasse 8, w Messe Zürich Halle 9. Kolejna edycja już 29 listopada w tym samym miejscu w godzinach 9:00 - 17:00. Oczywiście się tam ponownie wybiorę.

Dziś stoiska zajmowały dwa piętra i można było znaleźć na nich dosłownie wszystko. Były przetwory domowej roboty, biżuteria, torebki, ciuchy, zabawki dla dzieci, akcesoria militarne, znaczki, pocztówki, monety, porcelana, ozdoby z mosiądzu, instrumenty muzyczne, buty, książki, elektronika i wiele innych. Zapraszam Was do rzucenia okiem na zdjęcia, to da Wam pełen obraz tej imprezy :)  

O i X uciekło, L natomiast chętnie pozowało :) 








Pamiętacie zabawki z Kinder Surprise?
Ja miałam całą kolekcję krokodyli, lewków, hipciów, słoników i wielu innych :) 













Zürich Zoo, w odwiedzinach u Omysha.

Witajcie! Zabieram Was dziś na spacer po zuryskim Zoo. Do odwiedzin zbierałam się od dawna, a moją decyzję przyspieszyły narodziny małego słonika imieniem Omysha. Musiałam pójść bajtla zobaczyć zanim się przeobrazi w potężne słonisko. Pewnie nie wiecie, ale zaraz po wszelkich kotowatych (od tych domowych, słodkich kuleczek, aż po te drapieżne) słonie są moją ogromną miłością, a także i moim hobby. Zbieram figurki, maskotki i inne gadżety z wizerunkiem słoni. Szczerze wierzę, że przyniesie mi to w życiu szczęście i póki co się na tej wierze nie zawiodłam. Moja kolekcja figurek z różnego tworzywa liczy już dobrze ponad 200 egzemplarzy z różnych zakątków świata :) 

Urocza Omysha :) 


Oto sprawcy całego zamieszania. Tłumów co nie miara! Każdy chciał rzucić okiem na małego słonika, który chowając się między nogami starszych osobników wydawał się być czasem ciut onieśmielony. Ten mały szkrab musiał mieć duży wpływ na powiększenie obrotów finansowych Zoo ostatnimi czasy. 



Niestety kicie nie były chętne do pozowania i pokazywania swoich wdzięków co mnie troszkę rozczarowało. Oczy usilnie wytrzeszczałam żeby zobaczyć króla dżungli i jego towarzyszkę. Pantera natomiast padła jak długa pod wysoką półką skalną i uwierzcie mi, dobre kilka minut i obejście całego wybiegu potrzebne było do jej odnalezienia. Ależ bym wyściskała to puchate futerko :) 




Uwaga! Bierzemy głęboki wdech i zatykamy nosy! To chyba najbardziej śmierdząca część Zoo. 



Niedźwiadki uwielbiam, ale raczej w tej pluszowej formie (mam nie małą kolekcję). Zapał z jakim miś rozszarpywał worek (pierwsze zdjęcie) skutecznie ostudził moje chęci przytulenia go. Myślę, że przy spotkaniu oko w oku piszczałabym, ale już nie z zachwytu, a ze strachu. 


Zieeew. Nie dadzą się wyspać w południe. 





Rozbieramy się moi drodzy! Wchodzimy własnie do Masoala Regenwald, czyli miejsca stworzonego na podobieństwo lasów tropikalnych na Madagaskarze. Ponad 25 stopni Celsjusza, wilgotność powietrza dobrze ponad 80%... można się spocić! Wspaniała roślinność, gekony biegające po drzewach, śpiew ptaków, niepowtarzalny klimat, który na długo zapada w pamięć :)



Rozbieramy się jeszcze bardziej i wdrapujemy schodami pod kopułę hali. Tutaj jest już ponad 30 stopni Celsjusza i jak widać obiektyw aparatu nie podołał, zaparował całkowicie. W jednej sekundzie zlałam się cała potem jakby ktoś na mnie kubeł wody wylał. Okrutnie duszno, mimo iż nie mam problemów z drogami oddechowymi to poczułam trud w oddychaniu. Miejsce tylko dla zdrowych śmiałków!


Tutaj możecie napić się świeżo wyciskanych soków, koktajli, również z alkoholem, i coś pochrupać. 


Spragnieni pamiątek mogą przytargać do domu coś innego, a mianowicie żywą skamieniałość w postaci rośliny. My zdecydowaliśmy się oczywiście na przygarnięcie małego kaktusika :)





W drugiej części "lasu tropikalnego" została przedstawiona historia, aktualna sytuacja Madagaskaru oraz inne ciekawostki z nim związane. Mnie przypadły do gustu wszelakie informacje związane z pochodzeniem produktów. Czy wiedzieliście, że Coca Cola, Red Bull, Toblerone, Schweppes, Ovomaltine oraz inne produkty spożywcze oraz artykuły chemiczne zawierają w sobie produkty w całości bądź w części pochodzące z Madagaskaru? Kto by pomyślał! Poza tym można na miejscu zaopatrzyć się nie tylko w typowe pamiątki (kartki, magnesy, maskotki, kubki, itd.), ale również żywność charakterystyczną dla wspomnianej wcześniej wyspy. Półki uginają się od przypraw, sosów, przetworów oraz innych, egzotycznych dla nas smaków. Część dochodów z działalności tych stosik idzie na pomoc i na ratunek życia na Madagaskarze, a uwierzcie mi dobrze się tam nie dzieje! :(


Głodnych zapraszam do baru, świeże i różnorodne jedzonko czeka :) 






Jeśli macie ochotę to kózki osobiście poprzytulać można :) 


Zbieg okoliczności? Partner mój spod znaku Koziorożca jest i tego dnia był tak samo klapnięty i zniechęcony jak osobnik na powyższym zdjęciu. Panowie dobrali się idealnie :) 




Wiecie co? Mogłabym stać i godzinami patrzeć jak się te małpiszony wyginają :) 


Jeśli ktoś się zbytnio nachodzić nie chce to może skorzystać z kolejki, która dowiezie do wybiegu dla słoni oraz do "lasu deszczowego". Przyjemność taka kosztuje 2 CHF. Ciężko mi stwierdzić czy warto czy nie. Kolejka jak kolejka, nic specjalnego, a tak na prawdę powierzchnia Zoo nie jest ogromna i spokojnie można wszędzie dotrzeć pieszo. Dla portfela i dla zdrowia dobrze! :) 


Wycieczka dobiegła końca. Więcej zdjęć mojego autorstwa znajdziecie TUTAJ. Jak wyżej wspominałam był to dość szybki i spontaniczny wypad, w związku z czym nie zobaczyliśmy wszystkiego, nie obfotografowałam tego co chciałam i ogólnie czuję niedosyt. Na pewno na wiosnę wybiorę się ponownie uwiecznić to co w Zoo najpiękniejsze. Jeśli lubicie zieleń i zwierzęta to warto wybrać się na spacer :)

Oficjalna strona Zoo TUTAJ.

Godziny otwarcia TUTAJ.

Ceny biletów TUTAJ.

TU kupisz bilety online, dzięki którym unikniesz stania w długich kolejkach.

Kalendarz wydarzeń (wycieczki, pokazy, itd.) TUTAJ.

Sklep z pamiątkami i wyrobami z Madagaskaru TUTAJ.

Znani pochowani w Szwajcarii.

Dzień dobry! Dziś wpis wyjątkowy pod wieloma względami. Przede wszystkim jest to wpis pod patronatem grupy "W 80 blogów dookoła świata", w którym uczestniczą autorzy blogów językowych oraz kulturowych rozsiani, jak nazwa wskazuje,  po całym świecie. Pierwszy raz biorę udział w tym przedsięwzięciu i mam nadzieję, że sprostam zadaniu. Naszym dzisiejszym spoiwem jest temat upamiętniania zmarłych w kraju, w którym mieszkamy. Jakby to nie zabrzmiało, zmarłych ugryźć postanowiliśmy z różnych stron. Linki do artykułów wszystkich biorących udział w akcji znajdziecie pod dzisiejszym wpisem. Koniecznie zajrzyjcie! Skupiamy się na tradycji, stronie językowej, ciekawostkach oraz wielu innych aspektach związanych z pamięcią i szacunkiem do zmarłych. 

Jak już wspomniałam powyżej dzisiejszy temat dotyczy zmarłych, ponieważ listopad zbliża się wielkimi krokami, a jest to miesiąc wspominek Oczywiście mam tu na myśli duchowe przeżycia, wspominanie bliskich, których już nie ma wśród nas fizycznie, a nie pokazy mody i fantazji dekoratorskiej na cmentarzach. W związku z tym, że na co dzień nie mam kontaktu z wieloma rodowitymi Szwajcarami i ciężko byłoby mi opowiedzieć Wam jak to faktycznie tutaj wygląda, postanowiłam zająć się pewną ciekawostką. Opowiem Wam dzisiaj o ludziach znanych, zasłużonych w różnych branżach i dziedzinach nauki, którzy zmarli i pochowani zostali na terenie Szwajcarii. Skąd taki pociąg sław do tego kraju? Można by przypuszczać, że kusił ich wysoki standard życia, niskie podatki oraz wysoka ochrona prywatności, ale jak było na prawdę do końca nie wie nikt. Groby porozrzucane są po całym kraju, ale największe ich skupienie możemy zaobserwować w okolicach Jeziora Genewskiego. Niestety ciężko mi powiedzieć z czego wynika takie, a nie inne rozłożenie. Sądzę, że Szwajcaria jest miejscem godnym odwiedzenia przez miłośników turystyki cmentarnej.

Zapraszam na krótki spacer pomiędzy wybranymi grobami znanych osób pochowanych w Szwajcarii :)


ZNANI POCHOWANI W KANTONIE VAUD:

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Źródło: http://www.panoramio.comphoto11659545

Charlie Chaplin, brytyjski aktor, słynny mieszkaniec okolic Vevey. Przybył do Szwajcarii wraz z małżonką w roku 1953. Chaplin zmarł w Dzień Bożego Narodzenia 1977 roku, pochowano go niedaleko Jego rezydencji Manoir de Ban, jednak po jakimś czasie ciało zostało skradzione, a złodzieje zażądali okupu w wysokości 600 tys. dolarów. Była to jedna z najsłynniejszych kradzieży grobowych, której jak się z czasem okazało, dopuściło się dwóch mechaników, Bułgar i Polak. Zwłoki geniusza kina niemego po jakimś czasie odnaleziono, a na zdjęciu powyżej widzicie miejsce ich spoczynku na Corsier-sur-Vevey. 

Źródło: http://www.panoramio.comphoto15988112

Audrey Hepburn, brytyjska aktorka, modelka oraz działaczka humanitarna o nieprzeciętnej urodzie. Na pewno część z Was kojarzy ją z filmów takich jak "Śniadanie u Tiffany'ego" czy "Rzymskie wakacje". Pamiętając własne przeżycia z czasów II wojny światowej porzuciła aktorstwo i poświęciła się pracy jako ambasador dobrej woli UNICEF. W 1992 roku została odznaczona Prezydenckim Medalem Wolności. Zmarła na raka jelita w 1993 roku, pochowano ją na cmentarzu w Tolochenaz. Pośmiertnie przyznano jej nagrodę za pracę humanitarną. 

Źródło: http://www.flickr.comphotosballyshannon4181514072inphotostream

Gabrielle Bonheur Chanel, znana jako Coco Chanel to słynna, francuska projektantka, która zrewolucjonizowała damską modę. Jest również twórczynią popularnych perfum. Pewnie nie wiecie, ale Chanel była uzależniona od narkotyków i nie ukrywała swoich antysemickich poglądów. Była również podejrzana o działanie na rzecz niemieckiego wywiadu oraz pośredniczenie w negocjacjach związanych z zawarciem separatystycznego pokoju między III Rzeszą a Wielką Brytanią. Zmarła w Paryżu w styczniu 1971 roku, a pochowana została na cmentarzu Bois-de-Vaux w Lozannie.  

Źródło: https://www.flickr.com/photos/8069165@N03/480373186/

Władimir Władimirowicz Nabokow, znany szerszej publiczności jako Vladimir Nabokov, to rosyjsko- amerykański pisarz pochodzący ze szlacheckiej rodziny rosyjskiej, z wykształcenia filolog, hobbystycznie układał zadania szachowe. Od roku 1964 zamieszkiwał hotel Motreux-Palace w Montreux. Zmarł w 1977 roku i został pochowany na cmentarzu w Clarens. 

Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Graham_Greene

Henry Graham Green, angielski powieściopisarz, dramaturg, dziennikarz i krytyk. Pisał przede wszystkim powieści psychologiczne, zaliczany do twórców o światopoglądzie katolickim. Podróżnik, zaangażowany w czasie II wojny światowej w działalność szpiegowską na rzecz Wielkiej Brytanii. Przez ostatnie lata swojego życia mieszkał w Vevey i tam też został pochowany w 1991 roku na cmentarzu Consier-sur-Vevy.

Na terenie kantonu Vaud spoczywają również:

- Dawid Niven (zm. 1983), brytyjski aktor, Chateau d'Oex,
- James Mason  (zm. 1991), brytyjski aktor, Corsier-sur-Vevy,
- Pierre de Coubertin (zm.1937), założyciej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, Bois-de-Vaux,
- Peter Ustinov (zm. 2004), brytyjski aktor, Nyon,
- Henri Nestle (zm.1890), założyciel korporacji Nestle, Territet,
- James Hadley Chase (zm. 1985), brytyjski pisarz, Vevey. 


ZNANI POCHOWANI W KANTONIE GENEWA

Źródło: http://www.flickr.comphotos16044899@N076390880919

Richard Burton, walijski aktor, jeden z największych gwiazdorów światowego kina powojennego. Zmarł w roku 1984 w Genewie, spoczywa na cmentarzu w miasteczku Céligny.


Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Alistair_Maclean_grave.jpg

Alistair MacLean, szkocki pisarz, autor wielu popularnych powieści sensacyjnych, kryminalnych i wojennych. Zmarł w roku 1987 w Monachium, pochowany na cmentarzu w Céligny.

Źródło:http://www.mhpbooks.com/borges-burial-redux/

Jorge Luis Borges, argentyński pisarz, poeta i eseista. Zmarł w 1986 roku w Genewie, do której przybył spodziewając się nadchodzącej śmierci. Miał sentyment do tego miejsca, ponieważ bywał tu w latach młodzieńczych. Pochowany na Plainpalais Cementery Geneva. 

Źródło: httpde.wikipedia.orgwikiCimeti%C3%A8re_des_Rois#mediaviewerFileTombe_Calvin.jpg

Jean Calvin, teolog pochodzenia francuskiego, kaznodzieja, pisarz i organizator życia duchowego w Szwajcarii w okresie reformacji. Zmarł w 1564 roku w Genewie i spoczywa na Plainpalais Cementery Geneva.

Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Humphry_Davy#mediaviewer/File:Davygrave.jpg

Sir Humphry Davy, angielski chemik i fizyk zmarły w Genewie w 1829, pochowany podobnie jak poprzednie postacie na Plainpalas Cementery Geneva.


ZNANI POCHOWANI W NIEMIECKOJĘZYCZNEJ CZĘŚCI SZWAJCARII:

Źródło: http://www.picture-newsletter.comthomas-manngrab-mann-8nh3.jpg

Paul Thomas Mann, uznany za najwybitniejszego pisarza niemieckiego pierwszej połowy XX wieku, prozaik, eseista, laureat nagrody Nobla w 1929 roku. Większość życia spędził na emigracji, również w Szwajcarii. Zmarł w 1955 roku w Zurychu i tu też został pochowane na cmentarzu Kilchberg Fluntern. 

Źródło: httpwww.freunde-basler-muensterbauhuette.chMuensterBilderErasmus2.JPG

Geert Geerts, czyli Erazm z Roterdamu to niderlandzki filolog, filozof, pedagog, myśliciel chrześcijański, katolicki duchowny, propagator kultury antycznej. Zmarł w 1536 roku w Bazylei i tu właśnie został pochowany, a jego grób znajduje się w tutejszej Katedrze. 

Źródło: http://www.flickr.comphotoszeppo26285333898inphotostream

James Augustine Aloysius Joyce, irlandzki pisarz, jeden z najwybitniejszych w XX wieku. Do Zurychu przeniósł się w 1904 roku gdzie uczył w wielu szkołach językowych i nie tylko. Żywot swój zakończył również w Zurychu w roku 1941, prawdopodobnie z powodu syfilis. Zwłoki zostały skremowane na cmentarzu Fluntern i tu też znajduje się miejsce Jego spoczynku. 

Źródło: http://untroddenpaths.blogspot.ch/2013/06/paul-klee.html

Paul Klee to szwajcarsko-niemiecki malarz, który tworzył przy użyciu akwareli, tuszu i farb olejnych. W Bernie znajduje się Muzeum Jego imienia, które gromadzi kolekcję 4000 prac. Dziś Jego dzieła sprzedawane są nawet za ponad 7 milionów dolarów amerykańskich. Zmarł w roku 1940, spoczywa na cmentarzu Schosshalde w Bernie. 

Źródło: http://www.panoramio.com/photo/94193999

Elias Canetti, szwajcarski poeta, dramaturg, eseista, tłumacz i socjolog. Życie spędził na emigracji. Zmarł w 1994 roku w Zurychu gdzie został pochowany na cmentarzu Fluntern.

Na terenie niemieckojęzycznej części Szwajcarii spoczywają również:

- Tadeusz Kościuszko (zm. 1817), polski inżynier wojskowy, Solothurn,
- Meret Oppenheim (zm. 1985), niemiecki artysta, Birsfelden Basel,
- Elisabeth Schwarzkopf (zm. 1994), niemiecka śpiewaczka, Fluntern Zürich,
- Michaił Aleksandrowicz Bakunin (zm. 1876), rosyjski myśliciel, Bremengartenfridhof Bern,
- Georg Büchner (zm. 1837), niemiecki pisarz, Germaniahügel Zürich,
- Max Horkheimer (zm. 1973), niemiecki filozof, Jüdischer Friedhof Bern.



ZNANI POCHOWANI W KANTONIE TICINO:

Źródło: http://www.findagrave.com/cgi-bin/fg.cgi?page=gr&GRid=16242145


Mary Patricia Highsmith, amerykańska pisarka, autorka thrillerów psychologicznych, powieści i opowiadań kryminalnych. Zmarła w 1995 roku w Locarno, pochowana na cmentarzu w Tegna. 

Źródło: http://www.findagrave.com/cgi-bin/fg.cgi?page=pv&GRid=8972&PIpi=313910

Paulette Goddard to zmarła w 1990 roku amerykańska aktorka, żona słynnego Ericha Remarque. Została pochowana na cmentarzu w Ronco w towarzystwie swej matki i męża.


Źródło: http://www.meteoghiffa.it/Foto20.htm

Erich Maria Remarque, mąż wspomnianej wyżej Paulette, niemiecki pisarz, weteran I wojny światowej. Zmarł w 1970 roku i jak już wiemy został pochowany w towarzystwie żony i teściowej w Ronco. 

Źródło: http://www.pauldoolan.com/2010/04/hermann-hesse-pilgrimage.html

Herman Karl Hesse, prozaik, poeta i eseista niemiecki o poglądach pacyfistycznych. Okazjonalnie zajmował się również malarstwem i rysunkiem. Laureat nagrody nobla w 1946 roku. Zmarł w 1962 roku w Montagnoli i tam też został pochowany.

Na terenie kantonu Ticino spoczywają również:

- Robert Palmer (zm. 2003), brytyjski piosenkarz, cmentarz w Lugano,
- Hans Arp (zm.1966), niemiecko-francuski poeta, malarz, rzeźbiarz, Locarno.


Nasza wycieczka dobiegła końca. Coś Was zaskoczyło? Dowiedzieliście się czegoś nowego? Jakaś ciekawostka utkwiła Wam w pamięci? Mam nadzieję, że wpis się podoba, mimo iż dotyka tematu śmierci, a ta wywołuje różne odczucia. Pamiętajcie proszę, że to tylko część sław pochowanych na szwajcarskich ziemiach. Gdyby pogrzebać głębiej (dziwnie brzmi w kontekście tego wpisu) na pewno znajdzie się jeszcze wiele znanych światu osób, które spoczywają w tym pięknym kraju.




WPISY Z TEGO CYKLU:

Szwecja:
- Szwecjoblog: Jak w Szwecji mówi się o śmierci.

Niemcy: 
- Blog o języku niemieckim: Słówka niemieckie związane z upamiętnianiem zmarłych.
- Wilkommen in Polschalnd: Niemieckie cmentarze.
- Niemiecka Sofa: Jak w Niemczech upamiętnia się zmarłych.

Holandia:
- Język holenderski - pół żartem, pół serio: Jak w Holandii upamiętnia się zmarłych.

Rosja:
Upamiętnianie zmarłych w Rosji.

Szwajcaria:
- Szwajcarki Blabliblu; Szwajcaria - odrodzeni po śmierci.

Norwegia:
- Pat i Norway: Jak w Norwegii upamiętnia się zmarłych.

Wietnam:
- Wietnam.info: Upamiętnianie zmarłych w Wietnamie.

Francja: 
- Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim: Dzień Wszystkich Świętych
- Love For France: Wszystkich Świętych na paryskim Pere-Lachaise

Wielka Brytania:
- Englisch-nook: Przemijanie w Wielkiej Brytanii.
- Englisch at Tea: Jak upamiętnia się zmarłych w Anglii.



Źródła, z których czerpałam informację podczas tworzenia artykułu:
www.wikipedia.org
www.dicconbewes.com

Jeśli ktoś z Was ma ochotę dołączyć do naszej blogerskiej grupy i brać udział w takich akcja jak ta, piszcie śmiało na adres blogi.jezykowe1@gmail.com

Turkusowa Kropka pisze o wizycie w Szwajcarii.

WPIS Z SERII "SZWAJCARIA WASZYMI OCZAMI"
Autorka: Olga (Tedi) z bloga Turkusowa Kropka.


Szwajcaria zawsze kojarzyła mi się z czymś nierealnym. Bogate państwo, do którego trudno się dostać. Świat totalnie inny od naszego. Ale dlaczego? Przecież, to nie do końca prawda.

Niedługo przed tym, gdy poszłam na studia, zadzwoniła do mnie babcia z informacją, że odnalazła nas dawno zaginiona rodzina ze Szwajcarii. Zdziwiłam się, bo ani nie wiedziałam, że ktoś z naszej rodziny mieszka we Szwajcarii, ani też nie wiedziałam, że ktoś tam zaginął. Ale rodzina przyjechała (mnie wtedy akurat nie było), poznała wszystkich i pojechała. Sama zaczęłam z nimi pisać. Szlifowałam znajomość języka niemieckiego, a przy okazji mogłam dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie. Od tego czasu nasza szwajcarska rodzina zapraszała nas do siebie, ale jakoś nikt nie chciał jechać.

Już byłam razem z moim obecnym mężem, gdy postanowiliśmy, że pojedziemy do Szwajcarii na wycieczkę, a przy okazji poznamy moją rodzinę. Poinformowałam ich o tym fakcie i od razu wpadłam w osłupienie, bo oni w ogóle nie chcieli słyszeć, że będziemy mieszkać w hotelu. Tak więc zamieszkaliśmy u mojej cioci (dokładnie to kuzynki mojego taty), która w tym czasie jechała na urlop do Austrii. Spędziliśmy tam 8 dni. Nie będę streszczać całego naszego pobytu, ale napiszę tylko, że było to koło Zurichu. Mieszkaliśmy w uroczej miejscowości Rapperswil (gdzie mieści się między innymi Polskie Muzeum).

Co nas zaskoczyło?

- Szwajcarzy są bardzo uprzejmi. Wszyscy na ulicy uśmiechali się do nas i pozdrawiali nas. Zapytana o drogę osoba zawsze próbowała nam pomóc. Ponoć Szwajcarzy są bardzo nieuprzejmi. Ja tego nie zauważyłam, ale może byłam tam za krótko?

- Wszędzie jest czysto. Ani jednego papierka nie widziałam na ulicy. Nawet uliczne koty są czyste i zadbane. Ponad to wszystkie śmieci się segreguje. Dla mnie bajka!

- Szwajcarzy mają duże zaufanie do ludzi. Nie raz widzieliśmy stojące budki na przykład z kwiatami bez sprzedawcy. Zostawiona była tylko puszka na pieniądze i karteczka z cenami. Tak samo rowery były najczęściej niezabezpieczone.

- Jeżeli szukasz prawdziwej demokracji, to jedź do Szwajcarii. Nigdzie indziej nie widziałam nawet namiastki demokracji. Może dlatego im się tak powodzi?

- Szwajcarzy są bardzo dumni ze swojego pochodzenia. Nie wiem jakim cudem i nie rozumiem tego, ale moja szwajcarska rodzina jest bardzo dumna ze swojego polskiego pochodzenia. Jeden z wujków nawet stara się teraz o polski paszport. Zbędna rzecz, ale on i tak jeździ, załatwia i stoi w tych polskich kolejkach, aby ten paszport dostać. Nie ogarniam.

- Szwajcarski transport to bajka. Pociągi jeżdżą i się nie spóźniają (a przynajmniej ja, wychowana w polskich rezaliach, nie zauważyłam spóźnień). Środki transportu są czyste i ładne. Tylko bilety strasznie drogie.

- Ubrania w sklepach są zupełnie inne niż u nas. Porównałam jeden sklep, gdzie we Szwajcarii ciuchy mi się bardzo podobały. Ta sama marka w Republice Czeskiej już mnie nie powaliła na kolana.

- Wtedy zaskoczył mnie także łatwy dostęp do zdrowej żywności. W sklepie można było kupić jajka od szczęśliwych kur i mleko wiejskie. Teraz w Polsce także już jest to wszystko bardziej dostępne, ale te 7 lat temu nie było jeszcze tak różowo.

- Ekologia tam rozumiana jest nieco inaczej niż u nas. Tam dba się o środowisko, o zwierzęta, ale nikt nie robi tego dla własnych korzyści. Zwyczajnie o swoje środowisko trzeba dbać i już. Mój wójek jeździ tylko pociągiem, bo właśnie dba o środowisko. Inna sprawa, że tam komunikacja działa jak w szwajcarskim zegarku.

- Widoki zapierające dech. Niby wiedziałam, że to góry, więc będzie pięknie, ale nie spodziewała się, że aż tak bardzo.

Szwajcaria to piękny kraj, pełen świetnych ludzi i niesamowitych widoków. Zawsze podróż tam będę wspominać z sentymentem i już planuję następną. Jest to jedno z tych miejsc, gdzie mogłabym żyć. Może tylko odległość od Polski mi się nie podoba.

Troszkę wspominkowych zdjęć: 



















Chcesz, aby Twój wpis pojawił się na moim blogu? :)
Zajrzyj TUTAJ i dowiedz się co zrobić, aby wziąć udział w akcji "Szwajcaria Waszymi oczami"

Zakochana w Szwajcarii od pierwszej podróży.

WPIS Z SERII "SZWAJCARIA WASZYMI OCZAMI"
AUTORKA: KASIA

Witam, długo zastanawiałam się, czy wziąć udział w projekcie "Szwajcaria Waszymi oczami" organizowanego przez Anię. Pisarz ze mnie żaden, a historii takich jak moja jest zapewne wiele. I jestem przekonana, że nie tylko ja pokochałam Szwajcarię od pierwszego postawienia stopy na szwajcarskiej ziemi :) Podzielę się tylko niektórymi wspomnieniami, bo na wszystkie zabrakłoby miejsca w mailu ;) 
Moja miłość zaczęła się na przełomie lutego i marca bieżącego roku, kiedy to znajomi zaprosili mnie do siebie. Uwierzcie albo nie, ale wystarczyły zaledwie 4 dni (bo tyle trwał mój szybki pierwszy pobyt) żebym zakochała się w tym kraju. Jadąc tam uczucia miałam mieszane. Myślę sobie: Szwajcaria, mały kraj, bogaty, pewnie zadufany w sobie, sztywny. Bardzo szybko jednak zdałam sobie sprawę jakże się pomyliłam :)!! Szwajcaria, ogólnie otoczenie, ludzie okazali się być zupełnie inni niż myślałam. Serdeczni, uprzejmi, uśmiechnięci, kulturalni. Słyszałam, że ta szwajcarska serdeczność jest nieco udawana, ale osobiście stwierdzam, że wolę to niż chamstwo i same smutne twarze na polskich ulicach.


Podczas mojej pierwszej wizyty zatrzymałam się niedaleko Berna. Czasu na zwiedzanie wtedy było niewiele, pogoda również mało sprzyjająca, ale mimo to udało mi się zobaczyć kilka ciekawych miejsc, m.in Zamek Chillon. Niestety wtedy nie wzięłam ze sobą aparatu więc nie zrobiłam żadnych zdjęć :-( Z ogromnym smutkiem żegnałam wtedy Szwajcarię, ale jednocześnie postanowiłam, że niebawem tu wrócę, tym razem na dłużej :)


To moje "NIEBAWEM" nastąpiło 6 miesięcy później. W sierpniu tego roku ponownie zawitałam do Szwajcarii :)  Zatrzymałam się w uroczym miasteczku u podnóża Alp - Brienz :) Nie w jakimś hotelu, ale w najprawdziwszym alpejskim domku bardzo sympatycznych właścicieli (swoją drogą Pan Theodor wypisz wymaluj św. Mikołaj!!) Domek przytulny, cały drewniany, czyściutko. Jeżeli ktoś lubi takie klimaty oczywiście.  Samo miasteczko absolutnie cudowne, położone nad brzegami jeziora Brienz w kantonie Bern, otoczone górami. Jak na górskiego miłośnika przystało swoje zwiedzanie zaczęłam od zaprzyjaźniania się z Alpami :) Pierwszy punkt Interlaken i kolejka Harder Kulm. Kolejka (zębata) w kilkanaście minut zawiozła nas na punkt widokowy. Jest tam restauracja, sklep z pamiątkami, ale przede wszystkim fantastyczne widoki !! Taras widokowy jest wysunięty i ma częściowo przeszkloną "podłogę". Korzystając z pięknej pogody i bardzo wygodnych leżaków podziwiałam Alpy oraz ośnieżone, wyróżniające się szczyty Jungfrau, Eiger i Mönch. W drogę powrotną wybraliśmy się nie kolejką a szlakiem... na nóżkach :) Samo  Interlaken bardzo urokliwe, uliczki, mnóstwo sklepów, i narodowości chyba z każdego zakątka ziemi. Miasteczko bardzo czyste i zadbane - jak z resztą wszędzie w Szwajcarii (przynajmniej tam, gdzie byłam).


Kolejnym punktem zwiedzania była kolejka Brienz-Rothorn Bahn. Podróż kolejką do celu zajmuje ok. godzinki... 7.6 km bogata w cudowne widoki trasa prowadzi nas na wysokość 2240m n.p.m. I właśnie tam, na samej górze możecie spodziewać się widoków zapierających dech!! Kiedy stanęłam przy stojącym na jednym ze wzgórz krzyżu pomyślałam, że to wszystko na co teraz patrzę bardzo się Panu Bogu udało. Byłam tylko ja, góry, a w oddali dźwięk dzwoneczków pasących się na alpejskich łąkach krówek ;) Niezapomniane wrażenia i widoki, których nie oddadzą nawet najlepsze zdjęcia. Jeżeli tylko będziecie mieli okazję to koniecznie się wybierzcie. Jeżeli chodzi o takie praktyczne wskazówki to atrakcja ta do najtańszych nie należy, dlatego warto wstać wcześniej i jechać pierwszym kursem ok godz. 8,20 wtedy jest najtaniej ;)


Jeszcze jednym miejscem, które skradło moje serduszko jest fabryka czekolady Cailler Nestle w miejscowości Broc. Dowiedzieć się tam możemy jak powstaje dziś czekolada i jak wyglądało to kiedyś poprzez multimedialną prezentację/podróż ;) Od początku zwiedzania, które zaczyna się w krainie Azteków, towarzyszy nam zapach ziaren kakaowca :) Cała wędrówka kończy się w sali degustacji wyrobów fabryki :) Można, a nawet trzeba zaopatrzyć się w słodkości w tamtejszym sklepie :) Takich ciekawych miejsc w Szwajcarii jest wiele, choć to mały kraj :) Nie sposób je tu wszystkie opisać. Więc polecam serdecznie choć raz w życiu tam pojechać :) 
Ps. W sierpniu planowałam przyjechać tu tylko na dłuższy urlop. Zostałam do dziś, bo urzekła mnie nie tylko turystyczna strona, ale też codzienność, ludzie, kultura i perspektywy :) Pozdrawiam!



Po co jeżdżę do Bazylei?

Wpis z serii "Szwajcaria Waszymi oczami".
Autor tekstu: Izabela z blogaLove For France. 


Mieszkam w Alzacji, północno-wschodnim regionie Francji. Ze Szwajcarią łączy mnie 25 minut pociągiem i sobotnie lekcje z polskimi czterolatkami. To przede wszystkim. Chociaż powodów wycieczek do Bazylei jest więcej. W czasie tych regularnych odwiedzin poznaję się z miastem i mieszkańcami. Znamy się coraz lepiej, jak to między sąsiadami bywa.



7:46, sobota.

Bilet na TER, francuski pociąg w relacji Miluza-Bazylea. W dwie strony 14,80 EUR. Chleb powszedni, a w zasadzie sobotni, bo wtedy regularnie podróżuję na tej trasie. 7:46, odjazd i niecałe pół godziny później jestem na miejscu. Wysiadam na peronie, to nadal terytorium Francji. Przechodząc przez potężne drzwi, które same się przede mną otwierają, wkraczam do Szwajcarii.
Często jadę z aparatem fotograficznym. W czasie, który został mi do rozpoczęcia zajęć w polskiej szkole, chodzę po mieście i robię zdjęcia. Po zajęciach też czasem przebiegnę się jeszcze po mieście.








Polska szkoła w Bazylei.

W soboty rano przy ulicy Leonhardsstrasse 15 odbywają się zajęcia dla dzieci mniejszości narodowych. Przychodzą dzieciaki Finów, Włochów, ale polskich jest najwięcej. Rodzicami są Polacy, którzy przybyli do Szwajcarii za pracą lub szczęściem albo para, w której jedna osoba pochodzi z Polski (i to najczęściej jest kobieta, z tego, co zauważyłam). Polonia jest w tym regionie bardzo silną grupą, tak więc powstała i polska szkoła im. J.I.Paderewskiego. W tym roku na zajęciach mamy 80 dzieci od wieku przedszkolnego po gimnazjalny. Co na lekcjach się dzieje? Z czterolatkami śpiewamy piosenki, rysujemy, wyklejamy, prowadzimy dyskusje tematyczne (o zwierzątkach, kształtach, zdrowym jedzeniu, planie dnia i porach roku choćby). Bawimy się przede wszystkim. Ale wszystko po polsku, tak, aby dzieci jak najwięcej polskiego słuchały i po polsku mówiły.



Polek szwajcarskie życie.

Nauczycielki z polskiej szkoły to same Polki oczywiście. Z mniejszych i większych rozmów dowiaduję się o szwajcarskiej codzienności. O tym, że w kamienicy jest jedna pralka i na korytarzu wisi grafik, którzy lokatorzy w jakich dniach i godzinach mają swoją kolej prania. O tym, że dzieci z pierwszych klas kończą zajęcia o dziwnych godzinach w środku dnia (o 12tej, albo o 15tej) i trzeba je odbierać bardzo punktualnie, bo inaczej będą zostawione przed szkołą bez opieki. O tym, że mając dzieci w wieku szkolnym trudno jest kobiecie zorganizować sobie życie zawodowe, właśnie z powodu godzin lekcyjnych, konieczności odbierania i odprowadzania na zajęcia. O tym, że po większe zakupy spożywcze lepiej jeździć do Francji albo do Niemiec, jak tylko ma się taką możliwość (ceny, ceny!). Również o tym, że niektóre tęsknią za Polską i nie udaje im się zasymilować ze Szwajcarami, a niektóre nie mają z tym problemu i na miejscu czują się świetnie.




Kulturalnie zwiedzam.

W Bazylei bywam przede wszystkim „w interesach”, na krótko, ale czasem zdarza mi się wpaść, żeby skorzystać ze szwajcarskiej oferty kulturalnej. A jest z czego wybierać. Mnie poniosło na razie w dwa miejsca, które polecam gorąco i entuzjastycznie.

Muzeum Lalek (Spielzeug Welten Museum). Misie i lalki, fantastyczna, kolorowa i trochę sentymentalna wystawa przygotowana z wielkim rozmachem. Oprócz stałej ekspozycji są również wystawy czasowe. Ja trafiłam, a było to w grudniu zeszłego roku, na Marylin Monroe oraz szwajcarskie bożonarodzeniowe ciasteczka. Aktualnie w Muzeum można podziwiać bogactwo… butów, do czego zaprasza dekoracja, jak na zdjęciu poniżej. Warto iść, tam zawsze warto iść! A jeśli chcecie poczytać o mojej pierwszej wizycie i obejrzeć kilka zdjęć, zapraszam do lektury tekstu Muzeum Lalek.

W czerwcu wybrałam się natomiast na Art Basel, prestiżowe targi sztuki. Wydarzenie które skupiło (prawie) pod jednym dachem prace 4000 artystów i zasoby 300 galerii z 34 krajów z całego świata. Organizowane jest co roku i wpisuje się złotą czcionką w kalendarz najważniejszych wydarzeń kulturalnych Szwajcarii. Szerszą relację znajdziecie w artykule Kulturalnie w Bazylei, czyli Art Basel.




Felsenegg, kolejką ponad Zurych.

Jakiś czas temu koleżanka wyciągnęła mnie na Felsenegg, w związku z czym dziś ja Was tam zabieram :) Wprawdzie obiecałam Wam wycieczkę po południu, ale czas dziś tak szybko zleciał, że dopiero teraz mogę na spokojnie usiąść przy komputerze z lampką wina i przelać myśli na klawiaturę. Na początku wspomnę, że Felsenegg to punkt widokowy (804 m) położony na południowy zachód od Zurychu. Ściślej rzecz biorąc kolejka linowa Adliswil - Felsenegg, punkt widokowy oraz Restauracja Felsenegg znajdują się na najważniejszym dla aglomeracji Zurych rekreacyjnym i turystycznym łańcuchu o nazwie Albis. Dostać się tam możemy pieszo bądź wspomnianą wyżej kolejką linową, która kursuje na tej trasie od 1954 roku. Przejazd trwa ok. 5 min. Więcej informacji na temat kolejki znajdziecie na oficjalnej stronie: http://www.laf.ch/home.html


Nie da się nie zauważyć, że ze szczytu możemy dotrzeć w wiele miejsc dzięki specjalnie wyznaczonym szlakom. Jak widzicie odległości nie są duże, a trasy na pewno bardzo przyjemne.





Właśnie mieliście okazję podziwiać wspaniałą panoramę Zurychu oraz miejscowości położonych wzdłuż Zürichsee, głównie na Goldküste. Widoczność była bardzo dobra, długo stałam i wpatrywałam się w ten niesamowity krajobraz. Jestem typem osoby, która zachwyca się takimi miejscami jak małe dziecko. Dostaję wypieków na twarzy, buzia śmieje mi się od ucha do ucha, czasem nawet oczy wilgotnieją z radości, że mogę być właśnie tu i teraz. Świat jest na prawdę piękny! Doceńcie to, zauważajcie i cieszcie się z tego co możecie zobaczyć na własne oczy :)


Na powyższych zdjęciach widzicie przytulną restauracyjkę, która w środku może pomieścić 90 gości. Co zwraca szczególną uwagę to piec kaflowy, który liczy sobie 120 lat oraz bardzo ciepła i domowa atmosfera.. Można tu przede wszystkim skosztować typowo szwajcarskich potraw takich jak na przykład Capuns, Rösti, Fondue oraz wiele innych specjałów w formie przystawek, dań głównych czy deserów. Karta dań (TUTAJ) jest bogata i bardzo zachęcająca. W związku z tym, że wybrałyśmy się z koleżanką z własnym prowiantem nie zaszczyciłyśmy swoich podniebień tamtejszą kuchnią, ale następnym razem na pewno się na coś skuszę :) 
 
Image may be NSFW.
Clik here to view.


Za dnia rozkoszować się możecie nie tylko tym co na talerzu, ale również wspaniałymi widokami z jednego ze 170. miejsc na tarasie widokowym. Ponownie ujrzycie Zürich, Goldküste oraz pokryte śniegiem wierzchołki Glarus Alps. W nocy zaś zachwyca u stóp morze migoczących świateł miast.

Image may be NSFW.
Clik here to view.


Na każdym stoliku wita gości kamień z namalowanym powitaniem, sympatyczną krówką bądź innym symbolem, bardzo przyjemny gest w kierunku przybyłych:)

Oficjalna strona restauracji: http://www.felsenegg.com/



Kiedy już pozachwycałyśmy się widokami usiadłyśmy na ławeczce z drugiej strony. Widok na zielone łąki i drzewa bardzo uspokaja, wycisza, skłania do refleksji i szczerych rozmów. Jest miejsce na ognisko dla miłośników takich atrakcji oraz spory plac zabaw dla pociech. Miejsce idealne na samodzielny, w parze bądź rodzinny wypoczynek. Na pewno nie będziecie się tu nudzić, zaspokoicie swoje żołądki, a także wszystkie zmysły :) 




Zachwycone tym miejscem, mimo iż zrobiło się na prawdę zimno, zostałyśmy obejrzeć zachód słońca. Nie wiem czemu, ale bardzo lubię barwy jakimi zachodzące słońce maluje okolicę. Tym bardziej mnie to cieszy kiedy kończy się udany dzień, a ten zdecydowanie do takich należał :) 

Zapraszam jeszcze na film nakręcony przez moich znajomych :)



Auto Zürich Car Show 2014.

Witajcie! Dziś coś dla miłośników motoryzacji, a mianowicie kolejne targi motoryzacyjne pod szyldem Auto Zürich Car Show. Jedni twierdzą, że to zbędne wydarzenie, inni czekają na nie przez cały rok. My lubimy samochody, więc zawsze chętnie wybieramy się na AZCS, targi w Genewie czy na Dolder Classics. W tym roku zdjęcia autorstwa Jacka, ponieważ ja z różnych względów nie dotarłam na wystawę.  Było jak zawsze dużo ludzi, dużo ciekawych modeli, stanowiska tuningowe, kosmetyczne, itd. Przyjemna opcja na weekend :)

Oficjalna strona wydarzenia: http://www.auto-zuerich.ch/

Auto Zürich Car Show 2013.

Auto Zürich Car Shwo 2012.

Inne wydarzenia motoryzacyjne: http://szwajcarsko.blogspot.ch/p/motoryzacja.html


Zapraszam do obejrzenia poniższych zdjęć oraz większej galerii TUTAJ.  




















Historia mojej emigracji.

Hey! Dziś kolejny bardzo osobisty i dla mnie wyjątkowy wpis. Jakiś czas temu poruszyłam kwestię tęsknoty na obczyźnie, o której możecie przeczytać TUTAJ. To dość długi i emocjonalny post, ale myślę, że godny przeczytania, ponieważ zawiera dawkę emocji, która prawdopodobnie towarzyszy każdemu z Was. Zawarłam w nim również ogólne wyjaśnienie związane z decyzją o przeprowadzce do Szwajcarii, teraz natomiast poszerzę to i opowiem Wam jak to było krok po kroku z tą moją emigracją  :)


Moja przygoda z poznawaniem zagranicznego świata zaczęła się już w dzieciństwie za sprawą taty, który pracował na kontraktach w Niemczech. Chcąc oczywiście utrzymać więź rodzinną, często z mamą podróżowałyśmy do zachodnich sąsiadów bądź na ich terenie pomieszkiwałyśmy. Uwierzcie mi na słowo, że stanie w kilkunastogodzinnych kolejkach na granicy to dla dziecka męcząca przygoda. Dziś wspominam te czasy z uśmiechem na ustach, ale wtedy zdecydowanie do śmiechu mi nie było. Trzeba było jednak zacisnąć zęby i przetrwać, a dziś zbieram tego plony. Jako dziecko czy też już jako nastolatka, traktowałam wyjazdy do Niemiec jako wycieczkę do lepszego świata. Zachód był bogaty, pełen możliwości, dający szerokie pole do rozwoju siebie czy swojej kariery. Był jak sklep ze słodyczami do którego ja miałam wstęp, a inni mogli tylko przytykać nos do szyby i patrzeć na to co w środku dla nich nieosiągalne. Dzięki temu, że mój tato był i jest bardzo ceniony na niemieckim rynku pracy, nie musiałyśmy z mamą bać się o jutro, żyłyśmy w tym sklepie ze słodyczami na co dzień, a co lepsze kąski mogłyśmy spakować w torby i przywieźć do kraju. Pamiętam kiedy tato przyjeżdżał do Polski raz na jakiś czas, parkował na podwórku, otwierał bagażnik, a w koło niego dzieci wyrastały jak grzyby po deszczu zwabione kolorowymi pakunkami kryjącymi nieznane dotąd słodkości i inne rzeczy. Zapewnił Nam pewien poziom życia, który często odbiegał od poziomu ludzi wokół nas. Poza tym dzięki temu, że tato zdecydował się wyjechać, znam Niemcy jak własną kieszeń, zwiedziłam każde większe miasto, postawiłam stopę w kilkunastu małych miasteczkach. Szczerze mówiąc nie znam tak dobrze Polski ani nie byłam w tak wielu miejscach swego kraju, jak w Niemczech. Poznałam tradycje i zwyczaje różnych landów, liznęłam języka, jadłam rzeczy, które niektórym się tylko śniły. Kolejne wspomnienie, szkoła podstawowa. Mieliśmy chyba opisać potrawy jakie lubimy i jakich nie lubimy. Ja, gówniara lat bardzo mało, napisałam, że nie lubię kawioru. Kawioru! Nauczycielka wezwała mamę do szkoły, chwaląc moją bogatą wyobraźnię, ponieważ przez myśl jej nie przeszło, że mogłam widzieć, a co dopiero smakować kawior. Mama się tylko uśmiechnęła. Wtedy już, na poziomie szkoły podstawowej, w mojej głowie zrodził się jasny i konkretny plan: nauczyć się języka, wykształcić się, wyjechać do Niemiec, znaleźć pracę, męża Niemca i wieść szczęśliwe życie na emigracji :)

Jak założyłam tak do tego dążyłam. W liceum wybrałam klasę o profilu filologicznym z rozszerzonym językiem polskim i niemieckim. Przyznam się bez bicia, że moje stopnie z języka niemieckiego dobre nie były, bo jednak lenistwo zwyciężyło, ale już maturę z tegoż zdałam prawie na 100%. Pierwszy krok po maturze skierowałam ku Filologii germańskiej, ale okazało się, że moje wyobrażenia o tym kierunku, a rzeczywistość diametralnie się od siebie różnią. Podobnie było z kolejnym wyborem, dziennikarstwem, które również nie do końca spełniało moje oczekiwania. Do dziś mnie interesuje ta dziedzina, chętnie piszę, co chyba widać przede wszystkim tutaj. Nie chciałam jednak studiować czegoś co mnie nie kręci w takiej formie, jak jest przekazywane na studiach, czegoś co mi się w życiu nie przyda. Pojawił się pomysł wyjazdu za granicę i przemyślenia dalszego kierunku w jakim pokieruje swoje życie. Padło na Holandię i pracę jako Au Pair. Niestety moi rodzice nie byli zadowoleni z tegoż pomysłu, a kłótniom w domu nie było końca. Mimo to postawiłam na swoim, znalazłam w Internecie ogłoszenie, spakowałam się i wyjechałam w ciemno, bez znajomości kogokolwiek na miejscu. Pomyślicie pewnie, że był to krok lekkomyślny, ale wtedy na prawdę o tym nie myślałam. Dopiero siedząc w autobusie, będąc w połowie drogi i rozpakowując pożegnalne paczuszki od swoich przyjaciół zwątpiłam i rozpłakałam się. Ogarnął mnie strach przed nieznanym, przed obcym krajem, w którym nie wiem co na mnie czeka. Poczułam złość i żal, ale nie mogłam się już wycofać. Jak się to skończyło? Bardzo dobrze! Wszak pracy z dziećmi było co nie miara, a często też wymagano ode mnie więcej niż mogłam i powinnam w ramach umowy z siebie dać, to dobrze wspominam tę przygodę. Ponownie zachłysnęłam się nowym, nieodkrytym terenem i utwierdziłam w przekonaniu, że jest mi za granicą dobrze, że są tu większe możliwości niż w kraju. Holandia jednak to temat na inny wpis, który wkrótce pojawi się gościnnie na innym blogu :)

Po 9 miesiącach wróciłam z kraju wiatraków i tulipanów nadal nie wiedząc co chcę w życiu robić. Powiem Wam, że taka niepewność jest męcząca, czuje się, że życie przecieka przez palce. Szybko i ponownie spontanicznie zostałam Au Pair, tym razem przerzucając walizki do Niemiec. Tam spędziłam prawie rok, podszkoliłam język, nawiązałam znajomości z ludźmi z całego świata i przeżyłam wspaniałe chwile. Tutaj już było ciut mniej pracy, a znacznie więcej zabawy i młodzieńczego wyszumienia się, ale wszystko pod kontrolą i z głową na karku. Przez myśl przeszło mi, iż mogłabym rozpocząć studia w Monachium (nieopodal mieszkałam), ale jednak nie czułam się na siłach językowo i bałam się porażki. Wróciłam więc na studia do Polski, ponieważ już mniej więcej miałam sprecyzowane co chciałabym studiować i co robić w przyszłości.

Podczas pobytu w kraju nadal przebąkiwałam coś o tym niemieckim mężu (ależ się uparłam!) i rajskim życiu w Hamburgu (kocham to miasto!) bądź na bawarskiej ziemi, ale zaniechałam troszkę działania w tym kierunku. Były studia, znajomi, rodzina, wszystko na miejscu i w zasięgu ręki. Marzenia o wyjeździe na stałe powoli wygasały, stawały się odległe i mało realne. Niespodziewanie pojawiła się jednak miłość, która zamieszała w całym moim życiu. Z Jackiem poznaliśmy się na pewnym znanym portalu randkowym i szczerze mówiąc na początku nie widziałam świetlanej przyszłości tej znajomości. Zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, raczej długotrwały proces poznawania się, odkrywania i dopasowywania. Była niepewność, wątpliwości, nawet rozstanie po kilku miesiącach. I właśnie chyba to rozstanie przybliżyło Nas do siebie i utwierdziło w przekonaniu, że warto walczyć bo razem bywało ciężko, ale osobno jeszcze gorzej. Okazało się też, że oboje od lat marzymy i planujemy osiedlić się w jakimś niemieckojęzycznym kraju, a więc bingo! Nie groziło Nam pakowanie walizek w płaczu i rozstania z powodu chęci wyjazdu i niechęci do tego drugiej osoby. Uważam, że dobrze jest dopasować się w tej kwestii żeby potem dramatów nie było. Troszkę pomogliśmy szczęściu i pojawiła się propozycja wyjazdu do Szwajcarii. Jeśli mam być szczera, to w tamtej chwili o Szwajcarii nie wiele wiedziałam. Był to dla mnie tak odległy i niedostępny kraj, że nawet nie kusiło mnie aby zdobywać o nim jakiekolwiek wiadomości. Wiedziałam, że Szwajcaria to ser, zegarki, krowy i bogactwo, tyle. Kiedy Jacek podjął decyzję o przeprowadzce ja wpadłam w panikę. Nie wiedziałam czy chcę, nie byłam pewna czy on chce żebym z nim jechała, traciłam grunt pod nogami. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, ale też nie widziałam siebie tworzącej dom od podstaw, przebijającej się przez tutejsze urzędy, szukającej pracy i rozpoczynającej to całe dorosłe życie z dala od bliskich i przyjaciół. Ostatecznie, jak wiecie, zdecydowałam się na wyjazd i od już prawie dwóch lat wijemy sobie gniazdko w Zurychu planując zostać tu na stałe, bo kraj ten w dużej mierze spełnia Nasze oczekiwania :)

A tak w skrócie widzi to Jacek:

Pracując ponad 4 lata dla poniekąd niemieckiej firmy we Wrocławiu, przyszła powoli chęć zmian. Korzystając po trochu z informacji ogólnodostępnych, a po części z opinii znajomych, postanowiłem, że przeniosę się trochę dalej niż tylko za Odrę. W ciągu 5 lat mojej pracy spędziłem w sumie prawie rok w Niemczech, w kilku większych miastach, pomieszkując w nich od kilku dni do kilku miesięcy. Kraj ten przypadł mi do gustu, wiele miejsc miło wspominam, wracam chętnie myślami do konkretnych sytuacji z przeszłości. Ostatecznie jednak wybór na dalsze miejsce do życia padł na Szwajcarię. Poniekąd z własnych analiz jak i z opinii kilku osób. Decyzja o wyjeździe nie przyszła mi łatwo i nie podjąłem jej z dnia na dzień. Ania nie mogła się pogodzić na początku z myślą mojego wyjazdu i ciężko było jej spędzać chwile beze mnie. Miałem jednak nadzieję, że przetrwa, skończy studia i wkrótce do mnie dojedzie. Było nerwowo i marudnie. Pierwsze spotkanie odbyło się po ponad miesiącu rozłąki, kolejne co kilka miesięcy. Ostatecznie po prawie roku dojazdów Maruda przeprowadziła się do mnie i marudzi już ciut mniej ;) Poradziła sobie ze wszystkim, mimo wcześniejszych obaw. Sama pozałatwiała co trzeba, odnalazła się tu, a przede wszystkim stworzyła od podstaw prawdziwy, ciepły dom, w którym jesteśmy szczęśliwi. 

Jak widzicie moja emigracja nie była podyktowana miłosnym zrywem, wygraną w totolotka, złą sytuacją czy innymi zdarzeniami. Po prostu tak los mnie za rękę poprowadził, przygotowując do tego od lat. Nie mówię, że było łatwo, bo łatwo nie było i o tym przeczytać możecie we wspomnianym już wpisie o tęsknocie (TU). Decyzje o wyjazdach nigdy proste nie są, zawsze zostawiamy za sobą coś za czym tęsknimy, czego jest nam żal, czego brakuje nam i nie możemy znaleźć substytutu. Towarzyszą temu bardzo skrajne emocje, wątpliwości, kalkulacje, ale w Naszym przypadku było warto. Na dzień dzisiejszy stwierdzamy, że przeprowadzka tutaj była dobrym wyborem, mimo iż Szwajcaria każdego dnia Nas zaskakuje, nie zawsze pozytywnie. Staramy się jednak dostosowywać do tutejszych zasad, poznawać panujące tu obyczaje, rozumieć pewne sprawy i zachwycać się pięknem kraju, a także możliwościami jakie nam daje otwierając coraz to nowe drzwi :)

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Wpis ten powstał w ramach projektu Klubu Polki na Obczyźnie, który zrzesza wspaniałe kobiety rozsiane po całym świecie, dzielące się skrawkiem swojego życia na obczyźnie. Serdecznie zachęcam Was do przejrzenia listy blogów (TUTAJ) członkiń klubu i zajrzenia do nich, ponieważ każda z dziewczyn jest wyjątkową osobowością osadzoną w różnych realiach. Warto liznąć kawałka świata, a my, członkinie Klubu możemy być takim Waszym małym okienkiem na ten  świat :)

Czy Wy również zastaliście postawieni przed takim wyborem? Czy podjęliście świadomą decyzję o życiu na emigracji bądź pozostaniu w Polsce? Jakie towarzyszyły temu wydarzenia? Jakie uczucia Wami targały? A może marzycie o wyjeździe za granicę, a z jakichś powodów nie jest to możliwe? Co ciągnie Was do życia na emigracji? Będzie mi niezmiernie miło jeśli zechcecie podzielić się ze mną swoją historią :) 

Nawiązywanie nowych znajomości w obcym kraju.


Hey! Pamiętacie TEN wpis o tęsknocie? Poruszyłam w nim między innymi temat moich znajomości i przyjaźni, które przetrwały próbę odległości oraz tych, które utraciłam. Dziś zagłębimy się w ten temat i "pogadamy" o tym jak poznać nowych, wartościowych ludzi w nowym miejscu zamieszkania :) 

Jak wiecie z podlinkowanego wyżej wpisu moje podróże i pomieszkiwanie za granicą przyczyniło się do utraty niektórych znajomości. Wychodzę jednak z założenia, że skoro moja więź z tymi ludźmi nie przetrwała odległości oraz czasu, nie była to przyjaźń, a jedynie dobra znajomość bez głębszych więzi emocjonalnych. Oczywiście, że na początku było to ciosem prosto w serce, czułam ogromny żal i rozgoryczenie, ale ostatecznie wyszło mi to na dobre, a wspaniałe wspomnienia i tak na zawsze pozostaną. 

Kasia z wizytą w różnych zakątkach Szwajcarii.


WPIS Z SERII "SZWAJCARIA WASZYMI OCZAMI"
AUTORKA: KASIA 

Jeszcze kilka lat temu Szwajcaria istniała dla mnie tylko na mapie.  Była nieosiągalna....  To wszystko zmieniło się za sprawą mojej starszej siostry i jej męża. Jestem im bardzo wdzięczna za wszystko co w tym pięknym kraju zobaczyłam  i czego doświadczyłam.  Dziękuję :)

Pierwsze odwiedziny zaplanowaliśmy (my = ja + mąż) na październik 2011 roku. Bilety lotnicze kupione pół roku wcześniej  leżały sobie w szufladzie. "Czekały" na jesień. No i się doczekały ;) To był nasz pierwszy lot samolotem. Strach mieszał się z radością. 1h52min w niebie :) Dosłownie ;)


I dotarliśmy.  Przed nami szwajcarskie 10 dni :) Zahaczyliśmy także o Francję i Niemcy. W skrócie tak to wyglądało:

Mapka wypalona w drewnie. Prezent od szwagra ;)

Pierwsze wrażenie? Ogromne i bardzo nowoczesne lotnisko. Taki efekt "WOW".  Miejsce docelowe - Elgg :) Szwajcarska wioska. Porównując nasze wsie - dla mnie to małe miasto.  Stosunki międzyludzkie niesamowicie pozytywne. Każdy jest bezinteresownie miły. I to "Gruezi!"  nawet do obcych. Mega fajne! :)  Ludzie szanują swój czas. Przerwa obiadowa musi być. I jak przystało, niedziela jest dniem odpoczynku. U nas niestety tego nie ma :( A okolica cudna. Na spacery można chodzić bez końca!



Co mnie zdziwiło? Brak psów.  Za to kotów mnóstwo. Przy okazji pozdrawiam Kumpla, zaprzyjaźnionego chyba - bezdomnego kotka. "Znamy się" już 3 lata :) W tym roku okazało się, że Kumpel to kotka. Hihhi. Pobyt w Niemczech i Francji pominę bo nie o tym miałam pisać. Może innym razem ;)

Pierwszy wyjazd - Zurych. Wysiadka na dworcu i.... kim jestem? gdzie jestem? i w którą stronę mam iść? Hahaha! Ale od czego ma się starszą siostrę... Kierunek - ZOO.  Nie jestem zbyt wielkim zwolennikiem ogrodów zoologicznych, ale kocham zwierzęta i to jedyny sposób żeby je podziwiać. Mam w Zurychu swoich dwóch ulubieńców:
Image may be NSFW.
Clik here to view.


Image may be NSFW.
Clik here to view.



Oczywiście każdy zwierz który nie uciekał został przeze mnie "pokochany" . Szkoda, że wtedy nie było wybiegu ze świnkami morskimi. Teraz już jest. I słoniki mają większą przestrzeń życiową.


Image may be NSFW.
Clik here to view.



Mini Zoo - raj na ziemi :) Zawyżałam tam średnią wiekową ale co tam ;) I niezapomniana Masoala Regenwld. Imitacja lasu deszczowego. Trzeba uważać żeby jakiegoś jaszczura nie rozdeptać.


Jak dla mnie jeden dzień w tym ZOO to za mało.  I dziwne dzieci. Zamiast podziwiać zwierzęta, biegały z tabletami i innymi dziwnymi wynalazkami. No cóż, XXI wiek...

Dokładniejsze podziwianie Zurychu zostawiliśmy na następne wizyty. Założyliśmy, że takie będą :) Nie ukrywam, iż na późniejszy przebieg zwiedzania pewien wpływ miała Ania i jej blog "Szwajcaria Moimi Oczami". To tam wypatrzyłam m.in. China Garden. I Luxemburgerli. Mniam.

  
I jak tu być w Szwajcarii i  nie odwiedzić krówki Milki w naturalnym  środowisku. Udaliśmy się więc na poszukiwania w Alpy, w dobrze znane mojej siostrze miejsce. Cudowne miejsce jakim jest Feldis. Pochodziliśmy po górach. Skosztowaliśmy lokalnych browarków :) Wypad mega pozytywny!  

 W górach mieszany krajobraz.
Pełno śniegu.


500 metrów dalej słoneczko i kwiatuszki.


A widoki nie do opisania słowami....


Oczywiście nie obyło się bez "pokochania" lokalnej zwierzyny. Co prawda nie była to Fioletowa Krówka ale kózki z dzwoneczkami. Władowałam sie na "pastucha" i popieścił mnie prąd. Brrrrrr. ;)



W obie strony podróżowaliśmy pociągiem. Do samego Feldis kolejką górską. I tu kolejny "szok kulturowy". Pociągi. Ładne, czyste i przede wszystkim szybkie. Koleją można dojechać wszędzie. Kupujesz bilet i śmigasz każdą formą transportu. Nawet statkiem.  Automaty z biletami na każdej stacji. Pociąg czy autobus nigdy się nie spóźnił. Super, super, super! Ogólnie czysty kraj. Sprawna segregacja śmieci. Nie kradną paczek z wycieraczek ;) I można wypić piwko "pod chmurką". Bardzo zauważalne jest wzajemne zaufanie. Sklepy z wystawkami bez zabezpieczeń ( u nas wszystko poprzypinane łańcuchami :/ ).  Jeszcze coś czego u nas nie ma. Każdy, bez względu na wiek posługuje się językiem angielskim. Zakupy w sklepach nie samoobsługowym nie stanowią problemu. Wielokrotnie na ulicy pytałam o drogę. Zawsze ludzie byli mili i chętnie pomagali.

Minusy- alkohol można pić od 16 roku życia. To samo z tytoniem.  Każdy wpatrzony w swój tablet i smartfon. Rzadko kto rozmawia w pociągu. Chyba, że przez telefon ;)  I Fioletowa Krowa nie istnieje! :(  Niezrozumiały język szwajcarski dla osoby znającej podstawy języka niemieckiego.  Moje "oko turysty" nie widzi więcej wad. 

Kolejne wyprawy do Szwajcarii nie były już tak szokujące. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Wiedziałam co mnie czeka. Sama jeździłam do Wintherturu (najbliższego większego miasta) na zakupy. Korzystałam z komunikacji miejskiej bez problemu :)  Do Zurychu nie odważyłam się sama pojechać. Dalej przeraża mnie ogrom tamtejszego dworca :)

Poznałam wielu wartościowych ludzi. Rodzina i przyjaciele szwagra bardzo ciepło nas przyjęli

Wnioski- mogłabym tam zamieszkać :)

Slow Food Market Zürich 2014.


Witajcie! Dziś będzie smakowicie. Jakiś czas temu wybrałam się na Slow Food Market Zürich. Tym, którzy nie siedzą w temacie spieszę z wyjaśnieniami. Otóż Slow Food to organizacja non-profit, a jednocześnie ruch społeczny założony przez Carlo Petriniego w 1986 roku we Włoszech. Organizacja skupia osoby, które pragną ochrony tradycyjnej kuchni różnych regionów świata oraz związanych z tym upraw rolnych, nasion, zwierząt hodowlanych, a także metod prowadzenia gospodarstw. Mówi Wam coś nazwa Fast Food? Tak, to żywność serwowana w barach szybkiej obsługi, takich jak na przykład wszystkim znany i przez wielu lubiany McDonald's. Slow Food natomiast powstał w opozycji do tego przetworzonego i niezdrowego jedzenia, a także jego "wyznawców". Organizacja zrzesza tysiące członków z całego świata i z dnia na dzień lista się wydłuża :)


W manifeście Slow Food nasze czasy określone są jako kompletnie podporządkowane cywilizacji przemysłowej i zniewolone przez prędkość [...]. Prędkość odwraca naszą uwagę od szczegółów, detali, które stanowią o prawdziwym smaku życia - pozwalamy sobie zapomnieć o jednej z podstawowych wartości egzystencji, jaką jest - dobrze rozumiana - zmysłowa przyjemność. [...] 
Odkrywanie smaków zamiast biernego ich przyjmowania - oto nowy sposób bycia, lansowany przez Slow Food. Bo np. jeśli na świecie istnieją miliony gatunków warzyw, a dziś dziesięć z nich stanowi 90% światowej produkcji rolniczej - to wyobraźmy sobie, jak wiele nowych smaków, wrażeń umyka nam dosłownie sprzed nosa. 
Codziennie bezpowrotnie znikają z biosfery setki gatunków roślin i zwierząt, codziennie też ze światowej kultury skreśla się kolejne elementy - widać to doskonale na przykładzie regionalnych potraw, będących przecież ważną, ale i najbardziej chyba ulotną częścią naszej kultury materialnej. Slow Food chce chronić od zapomnienia wszystko to, co daje przyjemność garstce osób, a mogłoby dawać każdemu z nas - oczywiście każdemu kto tylko zechce po nią sięgnąć. 

Wiecie już mniej więcej o co w tym wszystkim chodzi, jeśli pragniecie zaczerpnąć więcej informacji na ten temat, odsyłam Was do stron, których adresy znajdziecie na końcu wpisu. Możecie również zostać członkami Slow Food, niezależnie od tego w jakim aktualnie kraju przebywacie. Opłacacie składkę, a w zamian zostajecie wciągnięci na listę członków, otrzymujecie zniżki na bilety wstępu na targi tematyczne oraz publikacje, ulotki i inne ciekawe rzeczy poszerzające wiedzę.


Przejdźmy do relacji. Szczerze mówiąc ilość wystawców i odwiedzających przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Wybrałam się w piątek w samo południe z myślą, iż o tej porze wszyscy siedzą w pracy i nikomu nie wpadnie do głowy, aby wybrać się na to wydarzenie. Byłam w dużym błędzie! Hala, w której się to odbywało, wypełniona była po brzegi stanowiskami oferującymi przeróżności, a alejki pękały w szwach od odwiedzających. Stoły uginały się pod pysznymi serami, wędlinami, makaronami, pesto, słodkościami, olejami, octami, alkoholami, kawami, herbatami i wieloma innymi rzeczami, na których widok ciekła ślinka. Zresztą, zobaczcie sami:








Wiecie co mi przypadło do gustu najbardziej? Trufle, których nigdy w życiu nie jadłam! Cóż za wspaniała okazja poszerzająca smakowe horyzonty. Chyba nie jest dla Was nowością, że zachwycam się takimi rzeczami i jestem wdzięczna, że los dał mi szansę być we właściwym miejscu o właściwej porze. Fondue z truflami, serek z truflami i masło truflowe rozłożyło mnie na łopatki. Niebo w gębie! Ach, czy wspomniałam już, że wszystkiego można było spróbować? Podjadłam wielu rzeczy, wypiłam co nie co i nie wyszłam oczywiście z pustymi rękami. Pozwoliłam sobie na kupno czekolady dla Jacka oraz dwóch rodzajów pesto, dyniowego oraz grzybowego. Czekolada dosłownie rozpływała się w ustach i uwierzcie mi na słowo, że żadna inna sklepowa czekolada tej do pięt nie dorasta. Takiej delikatności jeszcze w życiu me podniebienie nie miało okazji skosztować. Pesto oczywiście już dawno zjedzone, toż to takie małe słoiczki! Żałuję, że nie kupiłam więcej...

Więcej zdjęć mojego autorstwa możecie obejrzeć TUTAJ.

Oficjalna strona organizacji w Polsce: http://www.slowfood.pl/
Oficjalna strona organizacji w Szwajcarii: http://www.slowfoodmarket.ch/




Szwajcaria oczami Gosi mieszkającej w Holandii.

WPIS Z SERII "SZWAJCARIA WASZYMI OCZAMI"
AUTORKA: GOSIA Z BLOGA ALLOCHTONKA

Kraj ostrych serów i słodziutkiej czekolady, perfekcyjnych zegarków i bogatych banków. Takie pierwsze skojarzenia, jeśli chodzi o Szwajcarię. Dalej czystość, referendum, długo długo nic i może jeszcze dość zamknięci ludzie. Takie stereotypy przychodzą do głowy w związku z tym krajem. A jaki jest z bliższej perspektywy? W ramach wymiany doświadczeń o naszych krajach dziś moje wrażenia ze Szwajcarii. Nie są one najświeższe, muszę powiedzieć. Ale wcale nie wyblakłe. 


W Szwajcarii bywałam kilkakrotnie, zawsze turystycznie, za pierwszym razem przez kilka tygodni, potem już tylko na króciutkie wypady, gdy mieszkałam w Stuttgarcie. Kraj ten zawsze sprawiał na mnie wrażenie bardzo czystego i uporządkowanego (a przecież sama mieszkałam w miejscu też wysprzątanym, w którym panował typowy szwabski Ordnung). Ale w Szwajcarii ta sterylność rzucała się w oczy jeszcze bardziej (wiem, wiem, Szwajcarzy od lat powtarzają, że kraj schodzi na psy, a wszystko przez imigrantów...). I te kwiaty! Zwisające z okien każdego domu. I zawieszone na latarniach. Albo wspaniale dekorujące staroświeckie fontanny na rynkach miasteczek – po prostu uwielbiam. Niby też podobnie jak w Szwabii, Bawarii i Austrii, ale robią wrażenie. 



Komunikacja publiczna, a zwłaszcza kolej – po prostu marzenie! Nigdy nie zdarzyło mi się spóźnienie pociągu (takiego standardu próżno szukać w Deutsche Bahn czy NS). A najfajniejsze było to, że na większości tras pociągi jeździły o każdej porze co 15, 30 lub 60 minut, co bardzo ułatwia życie. Moim zdaniem najlepsze koleje na świecie. 


Podoba mi się też szwajcarska architektura, zwłaszcza domy w willowym stylu. W Szwajcarii nie ma chyba poza Genewą miast, które byłyby duże, zimne, anonimowe. 
Wszystkie mają raczej małomiasteczkowy klimat, włącznie z Bernem, Bazyleą i Zurichem. Nawet centra miast są spokojne, z niską zabudową i nierzucającymi się w oczy ulicami handlowymi. W Zurychu wystarczy wyjść kilkaset metrów poza ścisłe centrum, by nad jeziorem poczuć się jak na wsi. I to jest to wielkie centrum finansowe świata?! 



Ale i tak dla mnie piękniejsze są szwajcarskie wioski i małe miasteczka. Z tych większych atrakcji turystycznych wrażenie zrobiła na mnie Lucerna. Za to ulubionym miejscem naszych weekendowych wypadów było Schaffhausen, turystyczne miasto nad górnym Renem, gdzie rzeka mam malowniczy przełom. Nad dolną góruje stary zamek, pod którym wodospad. Idąc wzdłuż rzeki można podziwiać pływające w niej ryby. Olbrzymie pstrągi robią naprawdę wrażenie! 



Ale chociaż wszystkie poznane przeze mnie szwajcarskie miasta były bardzo ładne, najbardziej pociągają mnie góry. Zdarzało mi się odwiedzać miejsca przygotowane pod turystów, na przykład Pilatus koło Lucerny, ale byłam też na wspaniałej wyciecze po owczych ścieżkach Alp. W miejscach, po których chadzają tylko miejscowi, gdzie nie ma hoteli i pensjonatów. Widoki zapierały dech w piersiach. No i ta pustka! Jak okiem sięgnąć tylko górskie szczyty, owce i my. Nota bene, na wycieczkę tę zostaliśmy zaproszeni przez słabo nam znanych Szwajcarów, którzy całą wielopokoleniową rodziną wybierali się na letnie liczenie owiec. Było to dla nas zaskakujące zaproszenie, bo Szwajcarzy wydawali się nam wcześniej zawsze raczej zamkniętymi ludźmi, stroniącymi od obcokrajowców. Lata całe słucham opowieści licznych niemieckich przyjaciół, którzy pracując w Szwajcarii mają nienajlepsze kontakty z miejscowymi (ostatnio w okolicach Zurychu zamieszkało tylu Niemców, że trudno nawet wynająć mieszkanie – podobno zresztą dzwoniąc na ogłoszenie można usłyszeć „Niemcom nie wynajmuję”). Ja mam jednak miłe wspomnienia z nielicznych towarzyskich kontaktów ze Szwajcarami. Zaskakująca była też dla mnie znajomość języków obcych wśród mieszkańców Szwajcarii. W porównaniu z Niemcami o niebo lepsza. Dziś mieszkając w Holandii przyzwyczaiłam się, że każda (dosłownie!) napotkana osoba będzie znała przynajmniej angielski, ale kiedyś Szwajcarów podziwiałam. Może to specyfika wielojęzycznego kraju, w obrębie którego trzeba się przecież porozumiewać, więc motywacja dobra. 



Lubię Szwajcarię. Z przyjemnością bym do niej wróciła. Niestety, dawno się nie składało. Więc tylko wspomnienia. Przy okazji pisania tego posta trochę je odświeżyłam. Przewietrzyłam też moje stare albumy ze zdjęciami. Bo niestety, większość moich fotografii ze Szwajcarii jest sprzed epoki cyfrowej. Szkoda! Trzeba wybrać się tam znowu. 


Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników bloga Ani i zapraszam do oglądania Holandii moimi oczami na allochtonka.blogspot.com

Tradycyjne potrawy w poszczególnych kantonach Szwajcarii.


Dzień dobry! Dziś kolejny wpis pod patronatem akcji "W 80 blogów dookoła świata". Grupa zrzesza autorki blogów językowych oraz kulturowych, które chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami z życia na obczyźnie, nauczają wielu języków, przybliżają kulturę otoczenia w jakim się znajdują oraz przekazują wiele innych ciekawych informacji. Tym razem postanowiłyśmy przyjrzeć się bliżej kuchniom świata i opowiedzieć Wam o nich. Jesteście smakoszami? Koniecznie zobaczcie co mamy do powiedzenia! :) 





Zapewne spodziewaliście się czegoś o serach i czekoladzie. Nie tym razem! Postanowiłam zrobić przegląd tradycyjnych potraw serwowanych w danych kantonach Szwajcarii. Oczywiście wybór był ogromny, starałam się jednak wybrać co ciekawsze, a także te, w których dopatrzyłam się związku z polskimi potrawami. Jeśli również to dostrzeżecie, koniecznie podzielcie się tym ze mną w komentarzach! Pamiętajcie jednak, że przypasowanie charakterystycznego dania do konkretnego kantonu nie oznacza, że gdzie indziej nie możemy go zjeść. Potrawa ta jest charakterystyczna dla regionu i na pewno będziecie mogli jej tam skosztować, ale są szanse, że te same bądź lekko zmodyfikowane dania pojawią się w innej części Szwajcarii. Zapraszam do jedzenia oczami! ;)


AARGAU - RÜEBLISUPPE

Zupa ta to potrawa bardzo prosta w przygotowaniu i nie wyróżniająca się na tle innych. W jej skład wchodzi: marchewka, cebula dymka, sól, pieprz, masło, bulion i śmietana. Można również do smaku dodać czosnku czy natki pietruszki. Gotujemy, miksujemy i gotowe!

Przepis TUTAJ.


APPENZELL - CHÄSFLADE

Drożdżowy placek uformowany w większości wypadków w prostokąt posypujemy zeszkloną cebulą oraz startym serek Appenzeller. Następnie zalewamy masą przyrządzoną z mleka, śmietany, jajka, soli, pieprzu, zmielonej kolendry oraz nasion kopru. Wszystko to odstawiamy do piekarnika i czekamy aż nabierze złotego koloru. Wygląda smakowicie! Przepis TUTAJ.


BASEL - BASLER LECKERLI

Tradycyjne pierniki przygotowane z mąki pszennej, miodu, kandyzowanych owoców oraz orzechów. Jeszcze ciepłe kawałki upieczonego ciasta kroi się i pokrywa glazurą cukrową (można również posypać kandyzowanymi owocami). Historia bazylejskich pierników sięga XV wieku. 

Przepis TUTAJ.



Image may be NSFW.
Clik here to view.
BERN - RIPPLI

Specjał dostępny w całej Szwajcarii, głownie podawany jesienią i zimą, ponieważ jest to danie ciężkie i rozgrzewające. Kawał mięsa w towarzystwie warzyw, kapusty kiszonej i ziemniaków zadowoli nie jedno podniebienie. Przepis znajdziecie TUTAJ. Polecam również rzucić okiem na Rösti. 




Sensler Bräzzele składają się z dwóch głównych składników, białej mąki i śmietany. Dodatkowo posypywane odrobiną soli i cukru, choć na pierwszy rzut oka wyglądają na typowo słodki wypiek. Cienkie i delikatne, często porównywane do skrzydeł motyla. W tej chwili dostępne w wielu piekarniach na terenie całego kraju.
Przepis TUTAJ.



GENF - TRUITE AUX AMANDES


Potrawa części z Was na pewno dobrze znana. To zwyczajne pstrągi nadziewane pęczkiem świeżej pietruszki oraz masłem, doprawione solą, pieprzem, cytryną i posypane płatkami migdałów. Przyrządzone w piekarniku nabierają wspaniałego aromatu i chrupkiej skórki. U mnie w domu robiło się to danie nie raz :)

Przepis TUTAJ.


GLARUS - SPINATKNÖPFLI


Lubicie szpinak? Jeśli tak to potrawa ta na pewno przypadnie Wam do gustu! To tradycyjne kluseczki z jajek, mąki i wody, do których dodajemy blanszowany szpinak. Szwajcarzy podaję je z podsmażoną cebulką (jak na obrazku), w towarzystwie mięsa oraz warzyw. Bardzo dobrze smakują również podsmażone ma maśle i posypane serem żółtym.  Przepis TUTAJ.


GRAUBÜNDEN - TÜRGGERIBEL


Mąka kukurydziana zagotowana z mlekiem, wodą, masłem i solą. Charakterystyczna potrawa, szybka w przygotowaniu i bardzo lubiana przez dzieci. Podaje się ją do kawy, jogurtu bądź kompotu. Uważam, że równie dobrze może smakować na słodko, wystarczy dodać cukru i może jakichś owoców? Muszę spróbować! Przepis TUTAJ. Pisałam już jakiś czas temu również o Capuns Maluns oraz Bündner Gerstensuppe




JURA - STRIFLATES AVEC DE LA CREMA A LA VANILLE



Ciekawy kształt, który zainteresuje każdego, a dodatkowo pobudzi zmysły słodkim smakiem. Ciasto przygotowane w głębokim oleju nie tylko z jajek, mleka i mąki, ale również wiśniówki, co nadaje mu niepowtarzalnego smaku. Striflates podawane są najczęściej z sosem waniliowym o delikatnym, budyniowym smaku.

Przepis TUTAJ.


LUZERN - LUZERNER CHÜGELIPASTETE



Najstarsze wzmianki o widocznym na obrazku kopcu sięgają XVIII wieku. Podstawa to ciasto francuskie nadziane gulaszem grzybowym z mięsem i rodzynkami. Mięso używane w tym przepisie to najczęściej wieprzowina i cielęcina.

Przepis TUTAJ.


NEUENBURG - KUTTELN


Jednym spędzają sen z powiek, dla innych są rozkoszą podniebienia. Ja zdecydowanie zaliczam się do tych drugich. Przedstawiam flaki. Nikt inny nie robi tak dobrych flaków jak moja mama, na ostro z marchewką i majerankiem. Jak widać Szwajcarzy również gustują w daniach wydobytych z wnętrzności zwierząt ;)

Przepis TUTAJ.


NIDWALDEN - MAISTORTE MIT APFEL


Jeśli nie masz pomysłu na szybkie i proste w wykonaniu ciasto, koniecznie sprawdź TUTAJ przepis. Ciasto z mąki kukurydzianej, która nadaje mu wspaniałej kruchości, zachwyci każdego. W podstawowym przepisie widnieją jabłka, ale można poeksperymentować. Ja widzę tu dobrze komponujące się śliwki. 



 OBWALDEN - ZIGERCHRAPFE



Kolejne słodkości, tym razem w formie smażonych na głębokim oleju rożków z ciasta francuskiego nadzianych masą ze śmietany, rodzynek, migdałów, cynamonu i cytryny.


Przepis TUTAJ



SCHAFFHAUSEN - ZWIEBELKUCHEN


Cóż mogę powiedzieć na ten temat? Cebulowe ciasto na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Ja uwielbiam takie dania, zwłaszcza połączenie boczku z cebulą, na pewno lada dzień wypróbuję. Skusicie się czy uciekacie od cebuli gdzie pieprz rośnie?

Przepis TUTAJ.


SCHWYZ - POLENTA

To tak na prawdę włoska potrawa narodowa przyrządzana kiedyś z mąki kasztanowej, dziś częściej z mąki kukurydzianej. Można przygotowywać ją i podawać na wiele sposobów: z warzywami, mięsem, sosami, na słono, ostro i słodko, jak dusza zapragnie!

Przepisy TUTAJ


SOLOTHURN - SOLOTHURNER FUNGGI

Połączenie jabłek ziemniakami może wydawać się Wam dziwne, ale to na prawdę dobrze smakuje! Ugotowane ziemniaki i jabłka miksujemy, aby uzyskać konsystencję puree. Następnie dodajemy śmietanę i masło, a do smaku przyprawiamy solą i gałką muszkatołową. Posypujemy grzankami, mniam!

Przepis TUTAJ.


ST. GALLEN - SAMMETSUPPE

Prosta zupa na mleku, jajkach, bulionie, maśle i śmietanie. Doprawiona solą, pieprzem i szczypiorkiem. Nic specjalnego, a jednak Szwajcarzy bardzo ją lubią.

Przepis TUTAJ.


TESSIN - KASTANIENSUPPE


Krem z kasztanów nie brzmi dla mnie smakowicie, a jednak jest ulubieńcem we włoskojęzycznej Szwajcarii. Nie jestem przekonana co do tego, czy kusi mnie połączenie kasztanów z bazylią, olejem truflowym, szalotką i innymi składnikami, które raczej widzę w innych potrawach. Co o tym sądzicie? 

Przepis TUTAJ.


THURGAU - STUPFETE

Wygląda apetycznie, ponieważ wszystko co z cebulą i serem jest dla mnie smakowite. Do dania tego używa się kilku rodzajów sera: Tilsiter, Thurtaler, Amriswiler i Wällechäs. Do tego ziemniaczki pieczone w mundurkach, świeże zioła i gotowe!

Przepis TUTAJ.


URI - HÄFELICHABIS

W Kantonie Uri lubuję się w baraninie. Żeby baranek smakował wybornie należy ugotować go w czerwonym winie w towarzystwie białej kapusty, cebulki i przypraw. Nigdy tego typu mięsa nie robiłam, ale przepis kusi. Znajdziecie go TUTAJ.





WAADT - PAPET VAUDOIS


To tradycyjne danie jest mieszanką pora, cebuli, ziemniaków i białego wina podanych w postaci puree. Najczęściej podaje się je z kiełbasą i kapustą. Na pewno zadowoli brzuszek nie jednego pana!

Przepis TUTAJ



WALLIS - SII


Klasyczne Sii to połączenie żytniego chleba z masłem, śmietaną, czerwonym winem bądź sokiem winogronowym, syropem z bzu oraz bakaliami. Wygląda i brzmi smakowicie. Takiej mieszanki me podniebienie jeszcze nigdy nie smakowało.

Przepis TUTAJ.


ZUG - ZUGER KIRSCHTORTE




Kanton Zug słynie z wyrobów na bazie wiśni, o tym jednak wkrótce opowiem w osobnym wpisie. Dziś przedstawiam Wam owiany sławą tort wiśniowy, który skusi nie jednego łasucha. Jeśli macie ochotę spróbować to zapraszam TUTAJ po przepis.


ZÜRICH - ZEDERNBROT


Jak nazwa wskazuje na obrazku widzicie ciasteczka cedrowe, które podbijają Zurych w okresie świątecznym.  Smakowite półksiężyce mogę przetrwać w nienaruszonym stanie nawet przez 3 tygodnie! Wystarczy przetrzymywać je w zamkniętym pudełku, na przykład ozdobnej metalowej puszcze. Wypróbujcie na Święta! Może skusicie się również na Zürcher Geschnetzeltes

Przepis TUTAJ.



Nasza podróż przez szwajcarskie kantony dobiegła końca. Coś Was zaskoczyło? Może jakieś połączenie składników wydaje się Wam dziwne? Próbowaliście którejś z tych potraw? Przypomina Wam któryś ze smakołyków coś, co już jedliście bądź robicie w domu? Może znacie inne tradycyjne potrawy dla danych rejonów? Koniecznie podzielcie się tym ze mną! :) 


Serdecznie zapraszam Was do zajrzenia na inne blogi!

Chiny: 
Biały Mały Tajfun Baixiaotai - 12 potraw Yunnanu

Francja:
Love For France - Boeuf bourgignon
Uzależnienie od francuszczyzny - Jak wybrać francuskie wino.

Hiszpania:
Hiszpański na luzie - Czosnek w kuchni hiszpańskiej

Holandia:

Niemcy:
Blog o języku niemieckim - Dziwne niemieckie dania.
Willkommen in Polschland - Kuchnia niemiecka a sprawa polska
Niemiecka Sofa - Kuchnia w Niemczech - przepis na Currywurst

Norwegia: 

Rosja: 
Rosyjskie Śnadanie  - bliny, kawior, Łomonosow

Szwajcaria:
Szwajcarskie Blabliblu - Co można zrobić z sera? 

Szwecja:

Wielka Brytania: 

Włochy: 

Wietnam: 
Wietnam.info - Kuchnia wietnamska

Chcesz dołączyć do Naszego grona?
Napisz na adres: blogi.jezykowe1@gmail.com

Internationale Mineralienmessen Zürich.

 Image may be NSFW.
Clik here to view.


Witajcie! Dziś zabieram Was na 55. Międzynarodowe Targi Minerałów w Zurychu, które odbyły się w dniach 22-23 listopada. Ta giełda niezwykłości jest jedną z najstarszych na całym świecie! Przeniesiemy się dziś w świat pięknych, szlachetnych kamieni, minerałów, skamieniałości oraz kryształów. W tym roku prezentowało się ok 130. międzynarodowych wystawców, którzy łącznie w swoim asortymencie mieli ponad 10 000 okazów! Były również materiały z Polski :) 


Wybrałam się na to wydarzenie, ponieważ od lat chadzam na tego typu targi odbywające się we Wrocławiu pod szyldem Targów Niezwykłości. W prawdzie więcej tam ezoteryki i wróżek, ale kamieni również nie mało. Od dziecka miałam ciągoty w tym kierunku. Swojego czasu prenumerowałam "Skarby Ziemi", które były czasopismem naukowym dodającym do każdego numeru kawałek ciekawego kamienia czy minerału. Dziś, jak każda kobieta, uwielbiam diamenty, najlepiej osadzone w białym złocie, a także inne kamienie, z których stworzone są figurki słoni w mojej niemałej kolekcji. Oczywiście nie obyło się bez zakupu dwóch trąbiastych kamieni ;) 


Moje oczy podziwiały piękną biżuterię, wspaniale obrobione materiały, skamieniałości, obrazy, zastawę oraz wiele innych rzeczy, których wcześniej nie byłam sobie w stanie wyobrazić. Wszystko to przyciągało wzrok pięknymi barwami, kształtami i niezwykłymi połączeniami. 


Oczywiście pojawiły się również stoiska specjalistyczne, na których pracownicy ETH określali przyniesione przez ludzi minerały oraz klejnoty. Wystawiał się również klub kolekcjonerów, który oferuje wycieczki do kopalni, wykłady, warsztaty obróbki kamienia oraz wiele innych ciekawostek. Więcej na ten temat znajdziecie na oficjalnej stronie: http://www.szm.ch/


Do dyspozycji gości był również odpłatny bar, w którym można było spożyć ciepły posiłek i podyskutować z ludźmi o podobnych zainteresowaniach, wszak nic tak nie łączy jak wspólna pasja :) 


Zwiedzenie wszystkich stoisk zajęło mi troszkę ponad godzinę. Nie ukrywam jednak, że czas miałam ograniczony i starałam się obejrzeć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Robienie zdjęć również zajmuje trochę, tym bardziej, że grzecznie przy każdym stoisku pytałam o pozwolenie. Wszyscy się zgadzali i byli bardzo życzliwi, inni byli zdziwieni, że o to pytam. Wychodzili z założenia, że skoro tu są to wystawiają się na publiczny widok i nie widzą w tym nic złego, aby fotografować to co prezentują. Wyłącznie jedna Pani rzuciła się na mnie z pretensją, kiedy uniosłam aparat i chciałam podejść zapytać czy mogę go użyć. Trochę mnie ta reakcja zniesmaczyła, ponieważ można było ciut grzeczniej powiedzieć, że sobie tego nie życzy, a nie wylatywać na mnie z podniesionym głosem ;) 

















Więcej zdjęć TUTAJ.
Oficjalna strona wydarzenia: http://www.mineralienmessen.ch/mineralientage/

Christkindlimarkt Züruch 2014.

Witajcie! :) Czy Wam również ten rok zleciał jak z bicza trzasnął? Bach! Mamy grudzień. Miesiąc, który bardzo lubię, ponieważ daje wiele możliwości. Po pierwsze skłania do refleksji nad minionym czasem, pozwala zajrzeć w głąb siebie i wyznaczyć sobie nowe cele, jest czasem pojednania, radości i świątecznej komercji, którą ja bardzo lubię. Uwielbiam wszechobecne dekoracje, migoczące światełka, różnorodne słodkości, zapach pomarańczy, cynamonu, świerku i grzanego wina. Tak, pochłania mnie to wszystko do reszty. Krzątam się po domu wymyślając coraz to nowe dekoracje, przypiekam palce o nagrzany piekarnik, w którym rosną setki ciasteczek, tańczę do typowo świątecznych utworów, jestem szczęśliwa. Dziś pierwszy dzień grudnia, a ja już doskonale wiem czym przyozdobię wkrótce mieszkanie i jakimi potrawami uraczę swych gości. Już pod koniec listopada z wypiekami na twarzy i radością w oczach podreptałam na Hauptbahnhof Zürich, gdzie został rozłożony jeden z największych jarmarków świątecznych w Europie. Otwórzcie szeroko oczy, przygotujcie nos na niesamowite zapachy, zabieram Was w to magiczne miejsce. radujcie się razem ze mną! :)

Image may be NSFW.
Clik here to view.


Chriskindlimarkt na Hauptbahnhof Zürich to wydarzenie z wieloletnią tradycją. Jego korzenie sięgają roku 1994, kiedy to pod koniec listopada w hali głównej dworca wyrosła ogromna choinka, a w okół niej rozlało się morze kolorowych straganików, które zachęcały do podejścia zbłąkanych przechodniów swą różnorodnością i wodziły za nos zapachami tradycyjnej, szwajcarskiej kuchni :)

Image may be NSFW.
Clik here to view.


W roku 2007 padł rekord na największy, zamknięty Jarmark Bożonarodzeniowy w Europie. W hali Hauptabhnhof Zürich rozłożyło się ponad 160 straganów, gdzie normalnie liczba ta oscyluje w okolicy 150 niepowtarzalnych domków. Szacuje się, że podczas trwania tego wydarzenia przewija się tam ok 300 tysięcy ludzi dziennie. Niesamowita i niewyobrażalna liczba!


Oczywiście pierwszym co rzuca się w oczy po przekroczeniu progu dworca jest ogromna choinka, którą zdobi ponad 7 000 kryształowych ozdób wykonanych przez markę Swarovski. Wow! To na prawdę robi ogromne wrażenie. Chyba nie jestem w stanie opisać Wam słowami tych tysięcy mieniących się na różne kolory kryształków, zapiera dech w piersiach. Muszę przyznać, że Swarovski odwala kawał na prawdę dobrej roboty, i mimo iż choinka co roku wygląda tak samo, za każdym razem wywołuje inne, bardzo pozytywne i ciepłe emocje :)

Image may be NSFW.
Clik here to view.


Jeśli chodzi o zawartość straganów to znajdziecie tam dosłownie wszystko. Przepiękne, również ręcznie robione, ozdoby świąteczne, niesamowite w smaku i kształtach wypieki, pachnące sery i wędliny, koło których nie da się przejść obojętnie. Można tam kupić prezenty dla całej rodziny, od drewnianej zabawki dla dziecka, poprzez biżuterię, ciuchy, instrumenty muzyczne, czekoladowe narzędzia rzemieślnicze, aż po ciepłe kapcie, czapki czy rękawiczki. 


Nigdy nie jestem w stanie przejść obojętnie koło stoiska z herbatami. Zatrzymuję się i potrafię na prawdę długo delektować się różnorodnymi aromatami. Jestem miłośniczką herbat sypanych, zwłaszcza w okresie świątecznym. Nie ma nic bardziej przyjemnego jak zaparzenie takiej herbaty, wskoczenie pod koc, naciągnięcie na zmarznięte stopy kolorowych skarpetek i delektowanie się chwilą w towarzystwie bliskiej osoby czy po prostu ulubionej książki. Też to lubicie? :) 


Włoskie stoiska zawsze przyciągają tłumy i to nie tylko przysmakami, które widzicie na powyższym zdjęciu. Włoski temperament i szerokie uśmiechy sprzedawców sprawiają, że nie jedna Pani przystaje na chwilę i ucina sobie przyjemną pogawędkę, w której skład, rzecz jasna, wchodzi trzepotanie rzęsami za każdym razem kiedy Pan poda kawałeczek czegoś do skosztowania ;) 


Zgłodnieliście? Żaden problem! Jedzonka tu pod dostatkiem. Jest Fondue, które ku mojemu zaskoczeniu serwuje się w bułce do Hot-Doga, Raclette, różnego rodzaju kiełbaski, wypieki, słodkości, a to wszystko możecie popić pysznym, grzanym winem (Glühwein) bądź piwem (Glühbier).  


Cóż mogę więcej powiedzieć? Zapraszam Was na spacer, obejrzyjcie zdjęcia i poczujcie magię tego miejsca. Starałam się zrobić ciekawe zdjęcia, które oddają klimat i atmosferę jaka panuje tam w rzeczywistości. Czy mi się udało? Pozostawiam to Waszej ocenie :) 












Więcej zdjęć z Christkindlimark Zürich 2014 znajdziecie TUTAJ

Oficjalna strona Chrstkindlimarkt: http://www.christkindlimarkt.ch/2014/

Powyższy wpis jest częścią akcji "Blogowanie pod jemiołą", w której mam przyjemność uczestniczyć. 24. blogerów, autorów stron językowych oraz kulturowych zebranych pod gałązką jemioły, choć spostrzegawczy dojrzą, że z jemioły nam ostrokrzew wyszedł, ale klimat Świąt pozostał. Postanowiliśmy zjednoczyć się w ten grudniowy czas, mimo iż jesteśmy porozrzucani po różnych częściach Polski i świata. Chcemy przybliżyć Wam słownictwo różnych języków związane z okresem Świąt, a także pokazać jak owe dni obchodzi się na obczyźnie. Stworzyliśmy Adwentowy Kalendarz, który każdego dnia będzie przenosił Was w inne magiczne miejsce :)

Image may be NSFW.
Clik here to view.



























Image Map
Link do wydarzenia na Facebooku: https://www.facebook.com/events/665738026878721/

Koniecznie weźcie udział w wydarzeniu! Dzięki temu nie tylko będziecie na bieżąco z wpisami jakie ukazują się na poszczególnych blogach, ale również nie przegapicie konkursów! Część członków akcji zaplanowało rywalizację z bardzo ciekawymi nagrodami, warto wziąć udział w zabawie. Bądźcie uważni i codziennie otwierajcie z Nami okienka na świat :) 



Wydawnictwo LektorKlett/PONS, które jest sponsorem akcji "Blogowanie pod jemiołą", przygotowało dla Was niespodziankę! Od dziś do końca trwania otwierania Blogowego Kalendarza Adwentowego, a więc do 24 grudnia 2015 roku, możecie skorzystać z 15% zniżki na asortyment sklepu http://klett.pl/sklep  Pamiętajcie, że w dzisiejszych czasach  znajomość języków obcych to podstawa, a także forma samorozwoju, którego nie należy zaniedbywać. 

Wham! - Last Christmas, co ma wspólnego ze Szwajcarią?


Czy jest tu ktoś, kto nie zna tej piosenki? Jedni ją kochają (ja!), inni jej nienawidzą. Kilka dni temu zagaiłam Jacka, że właściwie można by już posłuchać świątecznych kawałków, a w szczególności tego właśnie. Niestety mój entuzjazm natrafił na mur i smętne "poczekaj choć do grudnia". Dziś więc pełna radości, ku nadal trwającemu niezadowoleniu Jacka, odpaliłam ukochane "Last Christmas" i zawyłam swym fałszem w niebo głosy.  Jutro planuję już odpalić pełną świąteczną playlistę :) 


Piosenka ta została stworzona przez zespół Wham! w roku 1984 i pochodzi z albumu Music from the Edge of Heaven. Kawałek ten podbił miliony, jak nie miliardy, serc na całym świecie. Nie wyobrażam sobie Świąt bez tej charakterystycznej melodii. Zastanawiacie się pewnie w tej chwili jaki to ma związek ze Szwajcarią. Obejrzyjcie raz jeszcze teledysk, czy te ośnieżone szczyty nie przypominają Wam pewnego miejsca na ziemi? Tak! Teledysk kręcony był między innymi w miasteczku Saas-Fee w Kantonie Valais. Miejsce to jest bazą narciarską i bardzo dobrze funkcjonującym ośrodkiem sportowym. Rocznie przyciąga masę turystów. 


W wideoklipie obok założycieli zespołu, Georga Michaela i Andrew Ridgeleya, nie występowali przypadkowi aktorzy, a znajomi artystów. Teledysk to historia wyprawy kolejką linową (na filmie widać nawet nazwę miasta na wagoniku) do domku w górach, gdzie rozpoczynają się przygotowania do Świąt. Pojawia się również wątek flirtu Georga Michaela z dziewczyną Andrew. 30 lat później Last Christmas nadal podbija listy przebojów całego świata. W Szwajcarii, w ciągu 12 lat, kawałek ten pojawiał się więcej niż jednokrotnie, ostatni raz w styczniu 2014! 

W celu uczczenia 30-lecia nakręcenia teledysku, a zarazem również 30-lecia powstania pierwszej na świecie, najwyższej podziemnej kolejki (Metro-Alpin-Bahn) postanowiono w dniach 6-19 grudnia 2014 w Saas-Fee zorganizować tydzień lat osiemdziesiątych. W tym czasie można spodziewać się atrakcji takich jak jarmark bożonarodzeniowy czy spotkanie dublera George Michaela. W dniach 11. i 18. grudnia odbywać się będzie podróż od stacji Felskinnbahn, gdzie swą podróż rozpoczynała ekipa "Last Christmas", aż do schroniska, gdzie został nakręcony teledysk do tej piosenki.  

Zaskoczeni? Dajcie znać w komentarzach, czy również wielbicie tę piosenkę! :)

P.S. Przypominam, że post ten jest częścią podjętego przeze mnie wyzwania. Od 1 do 24 grudnia, codziennie!, pojawiać się będą wpisy o tematyce około świątecznej. Jeśli nie chcecie przegapić żadnego postu zapiszcie się do wydarzenia na Facebooku klikając TUTAJ.

Przepis na Spitzbuben, tradycyjne szwajcarskie ciasteczka.


Image may be NSFW.
Clik here to view.
Witam w trzecim dniu grudniowego blogowania! Dziś będzie na słodko, ponieważ uwielbiam piec różnego rodzaju ciasteczka, nie tylko w okresie świątecznym. Myślę, że krótka historia i przepis będą dla Was interesujące, a jeśli wykorzystacie to i wyczarujecie coś pysznego w swojej kuchni to koniecznie wrzućcie zdjęcia swego dzieła na Fanpage na Facebooku. Uwielbiam oglądać Wasze wypieki z podawanych przeze mnie przepisów, od razu robi mi się cieplej na sercu i dostaję zastrzyk pozytywnej energii :) 


Kruche ciasteczka wypełnione dżemem, które widzicie na obrazku powyżej, to klasyczny wypiek świąteczny w Szwajcarii. Znane są również w Austrii pod nazwą Linzeraugen. Ciasteczka te dostępne są przez cały rok, ale wyraźnie można zauważyć, że znacznie częściej i w różnych formach pojawiają się w okolicach Świąt. Jeśli o formy chodzi to tradycyjnie wypiek ma trzy dziurki, ale spotkać możecie też "twarze", serca, kwiatki czy gwiazdki. Pojawia się różnica w kształcie, okrągłe z gładkimi bądź postrzępionymi bokami, oraz w rodzajach nadzienia. 



Troszkę historii, Najstarsze wzmianki o tym przepisie pojawiły się już w roku 1929 w książce kucharskiej "Das Meisterwerk der Küche". Pierwsze zdjęcie tego wypieku pochodzi natomiast z roku 1960. Dziś są strzałem w dziesiątka dla gospodarki. Któż nie skusi się na te kolorowe cuda? Znajdziecie je w większości piekarni na terenie Szwajcarii. Spożywane najczęściej do kawy czy herbaty w towarzystwie innych słodkości jak na przykład Mailänderli czy Zimtstern. Chcecie przepis również na te ciasteczka? Są równie pyszne i nie trudne w wykonaniu! :) 

Normalnie zjada się je kilkoma kęsami. W Sarnen jednak w listopadzie 2006 roku stworzono ciastko o średnicy 8,54 metra, wow! Ciężko byłoby je zjeść kilkoma gryzami. W tym przedsięwzięciu wzięło udział około 30 piekarni i cukierni, wspaniała współpraca. Znamy dokładną miarę, ponieważ wyczyn ten został zapisany w Księdze Rekordów Guinessa.

SKŁADNIKI (50-60 sztuk):
- 250 g miękkiego masła,
- 125 g cukru pudru,
- 2 łyżeczki cukru wanilinowego, 
- szczypta soli,
- lekko roztrzepane białko jednego jaja,
- 350 g mąki,
- 200 g ulubionej konfitury/dżemu/galaretki,
- cukier puder,

- papier do pieczenia. 

PRZYGOTOWANIE

1. Roztapiamy masło do konsystencji płynnej. Po przestudzeniu dodajemy cukier puder, cukier wanilinowy, sól i jajka. Mieszamy do czasu uzyskania lekkiej, jasnej masy. Mieszamy z mąką, zawijamy w folię i odstawiamy na godzinę do lodówki.

2. Rozwałkowujemy ciasto do grubości 2-3 milimetrów, wycinamy kółka o średnicy 4-5 cm i połowę z nich umieszczamy papierze do pieczenia. W drugiej części wycinamy otwory i odstawiamy wszystko na 20 minut w chłodne miejsce. 

3. Nagrzewamy piekarnik do 200°C i umieszczamy tam ciastka na ok 8 minut.

4. Po wyjęciu wypieków połowę ciastek dokładnie smarujemy wcześniej schłodzonym dżemem/galaretką/konfiturą, a następnie nakrywamy je krążkami z dziurką, wcześniej posypanymi cukrem pudrem. Odstawiamy do przestygnięcia. Gotowe! :)  


W sklepach można kupić specjalne foremki, które pomogą w wycinaniu różnych kształtów w ciasteczkach. Ciężko mi powiedzieć, czy będą one dostępne również w Polsce. Jeśli ktoś widział to proszę o komentarz w jakim sklepie są dostępne. Koniecznie wypróbujcie tą łatwą, a jakże smaczną recepturę! :) 

Dzień Świętej Barbary, patronki ciężkiej pracy.

Witam! Dziś w Szwajcarii obchodzimy Dzień Świętej Barbary, dziewicy, męczennicy, patronki między innymi górników i artylerzystów. Większości z Was na pewno znana jest, chociażby ze słyszenia, polska Barbórka obchodzona oczywiście tego samego dnia i z tą samą Świętą związana. Ja nie mam w rodzinie żadnego górnika, więc nie wiem jak dokładnie jest to święto w Polsce obchodzone. Wiem natomiast, że tu chyba odbywa się to mniej hucznie. Przejdźmy jednak do Świętej Barbary z Nikodemii, która jest sprawczynią całego zamieszania :) 


Image may be NSFW.
Clik here to view.
Życiorys tej kobiety opiera się na legendach, których jest niemało, a oczywiście historycznych dowodów na to, że istniała nie ma. Jak twierdzi Wikipedia, Barbara wywodziła się z pogańskiej rodziny. Jej ojciec wysłał ją na nauki do Nikodemii, starożytnego miasta hellenistycznego w Azji Mniejszej, gdzie zetknęła się z chrześcijaństwem. Ojcu nie spodobały się te wieści, chciał zmusić ją do wyparcia się wiary, ale gdy ta odmówiła, doniósł na nią. Barbara została uwięziona w wieży, gdzie według legend objawił jej się anioł z kielichem i hostią. Została ścięta mieczem prawdopodobnie około roku 305 w Nikodemii. Istnieje również wersja, że Barbarze udało się uciec przed ojcem. Schroniła się w skale, która się przed nią rozstąpiła. Jej prześladowca natomiast został rażony piorunem na śmierć. Przed tym wydarzeniem została przez niego zapewniona, że kto wspominać ją będzie, ten nigdy nie umrze bez sakramentów.

Święta Barbara jest patronką śmierci i ciężkiej pracy górników, hutników, marynarzy, rybaków,
żołnierzy, kamieniarzy oraz wielu innych. W Szwajcarii czczona jest od XIII wieku jako jedna z 14 świętych wspomożycieli. Jedna z legend mówi również o tym, że Barbara w drodze do wieży, w której była więziona, zerwała suchą gałązkę i wrzuciła ją do wody. Gałązka wypuściła pąki w dniu ścięcia dziewczyny. Do dziś w Szwajcarii, w zależności od regionu, symbolicznie wkłada się do wody gałązkę jabłoni, wiśni, brzozy, lilii lub forsycji. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to gałązka wypuści kwiat na Boże Narodzenie. Niektóre dziewczyny wierzą, iż pojawienie się kwiatu zapewnia im miłość ukochanego :) Również szwajcarscy górnicy wierzą w moc Świętej Barbary i powierzają poprzez modlitwę swój los jej opiece. W wielu kopalniach w różnych krajach można znaleźć figurkę dziewicy, która ma chronić ciężko pracujących pod ziemią.


Korzystając z okazji wszystkim Baśkom życzę tego co najlepsze! :)

Adventskranz, symbolika i pochodzenie.

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Dziś słów kilka na temat wieńca adwentowego. Czy ktoś z Was się już z nim spotkał? Gości w Waszych domach? Kupujecie gotowe czy robicie je sami? W moim domu nigdy nie było takiej tradycji w związku z czym w tej chwili również takowego wieńca nie posiadam. Mimo to zawsze zachwycam się tymi, które widzę w domach znajomych czy po prostu na sklepowych wystawach. Ich różnorodność cieszy oko! Jako, że w Szwajcarii również na każdym kroku możecie kupić taką ozdobę oraz zobaczyć ją na nie jednym parapecie czy stole, postanowiłam przyjrzeć się tej tradycji nieco bliżej i opowiedzieć o niej również Wam słów kilka. Zapraszam do czytania! :) 


Dawniej wieńce adwentowe wykonywane były własnoręcznie z żywych gałązek, szyszek oraz innych owoców i roślin.. Dziś, jak sami widzicie na umieszczonych tu przeze mnie obrazkach, ilu ludzi z bogatą wyobraźnią tyle rodzajów wieńców. Z roku na rok są coraz bogatsze, bardziej śmiałe, wymyślne i w wielu przypadkach odbiegają od tradycyjnego kształtu. Jest to atrakcyjne zwłaszcza dla młodszego pokolenia, ale staje się wtedy, moim zdaniem, zwykłą ozdobą, która traci pierwotną symbolikę.

W ciągu czterech kolejnych niedziel Adwentu, odpalana jest jedna ze świec. Mówi się po kątach, że powinno się zapalać je w odwrotności do biegu wskazówek zegara. Ich zapalenie oznacza gotowość na przyjście Chrystusa, który określał się mianem "światłości świata".


Image may be NSFW.
Clik here to view.
Pierwsza świeca jest symbolem przebaczenia przez Boga nieposłuszeństwa Adama i Ewy.

Druga świeca to symbol wiary patriarchów Narodu Izraelskiego jako wdzięczność za dar Ziemi Obiecanej.

Trzecia świeca to wyraz radości króla Dawida celebrującego przymierze z Bogiem.

Czwarta świeca to symbol proroków głoszących przyjście Mesjasza.

W Wigilię Bożego Narodzenia, kiedy wszystkie świece są już odpalone, mamy do czynienia z symbolem bliskości "przyjścia" Jezusa. Zapewne większość z Was wie, że światło świec oznacza nadzieję, zieleń to symbol trwającego życia, a krąg symbolizuje wieczność Boga oraz wieczność życia Chrystusa. Jak wspomniałam wcześniej, cały wieniec symbolizuje oczekiwanie w miłości i radości, a także zwycięstwo i godność królewską. To swoisty hołd dla Chrystusa, zwycięzcy, króla i wybawiciela.

Nie wiem czy wiecie, ale wieniec adwentowy pochodzi z Niemiec. Taką formę pobożności wymyślił ewangelicki teolog Johann Wichern (1808-81). Pierwszy swój wieniec przygotował w roku 1839 w Hamburgu. Kierowała nim chęć umilenia dzieciom (prowadził dom dla sierot) czasu oczekiwania na Boże Narodzenie. Wieniec Wicherna zawierał cztery duże świece oraz wiele małych, które symbolizowały każdy dzień Adwentu. Zapoczątkowana w Północnych Niemczech idea szybko się rozprzestrzeniła i znalazła wielu zwolenników. Wyszła również poza mury Kościoła ewangelickiego. W Kościele katolickim w Niemczech wieniec pojawił się po raz pierwszy w roku 1925, w Austrii zaś w 1945. Niestety nie mogę znaleźć informacji na temat tego, kiedy dokładnie zwyczaj ten dotarł do Szwajcarii, ale niewątpliwie tu dotarł, widać to na każdym kroku :)



Na koniec ciekawostka. To co widzicie na zdjęciu powyżej to największy wieniec adwentowy na świecie. Zbudowany został kilka dni temu w niemieckim miasteczku Buching, składa się z 36 klocków siana oraz 4 pni drzewa. Jego średnica wynosi 18 metrów, a waga 15 ton!



Wierzycie w zbiegi okoliczności? Pisząc tego posta dostałam wiadomość od jednej z czytelniczek bloga. Agnieszka, ni stąd ni zowąd, podesłała mi zdjęcie wieńca adwentowego jaki sama stworzyła. Ależ trafiła w dobry moment! Dostałam pozwolenie na umieszczenie zdjęcia na blogu co właśnie czynię. Jak Wam się podoba? Mnie bardzo! Witać, że Agnieszka włożyła w to dużo pracy i pomysłu :) 

Informacje podane powyżej zostały zaczerpnięte ze strony www.wikipedia.org oraz www.deon.pl

Viewing all 105 articles
Browse latest View live