- Do Szwajcarii przyjechałam w styczniu 2001 roku po sesji, na mały odpoczynek...i tak mi już zostało. Objechałam prawie całą Szwajcarię, od jez. Zurychskiego począwszy, poprzez Kanton Schwyz, Luzern, St.Gallen ( gdzie poznałam swojego męża), by osiąść na stałe w Kantonie Thurgau, w Arbon, nad jeziorem Bodeńskim. Mieszkam tu już 6 lat i rozwijam swoje talenty.
2.. Czy decyzja o emigracji była dla Ciebie trudna? Ktoś pomógł Ci ją podjąć?
- Przyjechałam z koleżanką, która od razu poznała tu swoją „wielką miłość”. Wtedy jeszcze nie było tu tak wielu Polaków. Mężczyźni słynęli z kradzieży i picia, kobiety z czystości i ułożenia. Znaleźć pracę nie było wielkim problemem. Zdecydowałam się spróbować swoich sił, gdyż zawsze ciągnęło mnie w nieznane rejony.
3. Jak zareagowali bliscy na decyzję o wyjeździe? Tęsknisz za tymi, którzy zostali w kraju?
- Bardzo szybko wyfrunęłam z domu, bo zaraz po maturze. Mieszkałam tylko z babcią, bo reszta rodziny mi wymarła. A ona - przedsiębiorcza kobieta - nie miała problemu z tym, czy będę 200 czy 1000 km od domu. Naturalnie tęsknota była... były częste telefony, listy, wysyłanie pieniędzy do domu, żeby jakoś te nieobecność zrekompensować, ale wiadomo - nie da rady. 5 lat temu babci się zmarło i nie pozostał nikt z najbliższej rodziny, oprócz dalszych kuzynów i przyjaciółki Kasi z lat szkolnych, do której jeżdżę odwiedzając Polskę. Jestem chrzestną jej pierworodnego i najmłodszej córki mojej chrzestnej, i chyba tylko to jeszcze ciągnie mnie do kraju.
4. Jakie było Twoje pierwsze wrażenie po przybyciu do Szwajcarii? Coś Cię zaskoczyło?
- Przyjechałam w zimie, wieczorem. Nie mogłam spać i z niecierpliwością wypatrywałam poranka, by iść zobaczyć Richterswil. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam o 7:00 rano, że wszystkie ulice i chodniki są poodśnieżane, a na ziemi nie wala się żaden papierek. Punktualność Szwajcarów jest też dobrym tematem, bo jak powiesz, ze o 18.30 będę, to jesteś 5 min. przed, a nie 15. po.
5. Jak poradziłeś/aś sobie z barierą językową?
- Język niemiecki,francuski i rosyjski miałam w szkole, do tego długo prywatnie uczyłam się angielskiego. Rozmawiałam na przemian w różnych językach, a koleżanki (wtedy zza naszej wschodniej granicy) douczały mnie rosyjskiego i niemieckiego... Z biegiem czasu nauczyłam się języka i dialektu i już nie było problemu.
- Język niemiecki,francuski i rosyjski miałam w szkole, do tego długo prywatnie uczyłam się angielskiego. Rozmawiałam na przemian w różnych językach, a koleżanki (wtedy zza naszej wschodniej granicy) douczały mnie rosyjskiego i niemieckiego... Z biegiem czasu nauczyłam się języka i dialektu i już nie było problemu.
6. Spełniasz się zawodowo? Miałeś/aś trudności ze znalezieniem pracy?
- Zawodowo? Haha. W swoim zawodzie nie pracuję, bo nie mam szans. Jestem po ekonomiku i administracji. Żeby tu pracować, musiałabym studia na nowo robić, bo tutejsze prawo różni się od polskiego. Na początku łapałam się różnych prac, od sprzątania, przez truskawki, po kebaby i małe knajpki. Ostatecznie wylądowałam w Hotelu jako Allrounderin i mi się to spodobało. Mogłam pracować z ludźmi, urządzać imprezy, a jak już miałam dosyć szumu - schować się w pokoju i posprzątać. Jestem z natury perfekcjonistką, a sprzątanie to było moje hobby. Drugim hobby - już od dzieciństwa - była fotografia. W tamtych czasach jeszcze analogowa. Dziś już jest wszystko zdigitalizowane i nie tak czaso- i kasochłonne jak kiedyś. Postanowiłam zrobić szwajcarskie kursy i uderzyć w regionalny rynek. Pomogła mi znajoma, która ze względu na nową pracę nie mogła już poświęcać tyle czasu na swoje praco-hobby. Powiedziała do których drzwi zapukać i z kim rozmawiać Tak wiec od 4 lat współpracuję z gazetami, klubami i zrzeszeniami, które chcą uwiecznić swoje postępowania i imprezy. Wyspecjalizowałam się w fotografii eventowej. Ale portretową też „uprawiam”.
- Zawodowo? Haha. W swoim zawodzie nie pracuję, bo nie mam szans. Jestem po ekonomiku i administracji. Żeby tu pracować, musiałabym studia na nowo robić, bo tutejsze prawo różni się od polskiego. Na początku łapałam się różnych prac, od sprzątania, przez truskawki, po kebaby i małe knajpki. Ostatecznie wylądowałam w Hotelu jako Allrounderin i mi się to spodobało. Mogłam pracować z ludźmi, urządzać imprezy, a jak już miałam dosyć szumu - schować się w pokoju i posprzątać. Jestem z natury perfekcjonistką, a sprzątanie to było moje hobby. Drugim hobby - już od dzieciństwa - była fotografia. W tamtych czasach jeszcze analogowa. Dziś już jest wszystko zdigitalizowane i nie tak czaso- i kasochłonne jak kiedyś. Postanowiłam zrobić szwajcarskie kursy i uderzyć w regionalny rynek. Pomogła mi znajoma, która ze względu na nową pracę nie mogła już poświęcać tyle czasu na swoje praco-hobby. Powiedziała do których drzwi zapukać i z kim rozmawiać Tak wiec od 4 lat współpracuję z gazetami, klubami i zrzeszeniami, które chcą uwiecznić swoje postępowania i imprezy. Wyspecjalizowałam się w fotografii eventowej. Ale portretową też „uprawiam”.
7. W jaki sposób nawiązywałeś/aś nowe znajomości na obczyźnie?
- Metodą prób i błędów językowych. Nie straszne mi było popełnić błąd gramatyczny pytąjąc o coś w sklepie lub na ulicy. Szwajcarzy uśmiechali się ciepło i poprawiali, i tak się rodziły nowe znajomości- bez Facebooka i Twittera, i bez „der, die, das”.
- Metodą prób i błędów językowych. Nie straszne mi było popełnić błąd gramatyczny pytąjąc o coś w sklepie lub na ulicy. Szwajcarzy uśmiechali się ciepło i poprawiali, i tak się rodziły nowe znajomości- bez Facebooka i Twittera, i bez „der, die, das”.
8. Jak traktują Cię sąsiedzi/współpracownicy? Są nastawieni przyjaźnie czy mają uprzedzenia?
- Nie mam problemów z sąsiadami, bo jest ich mało. W gminie również mnie znają, bo co chwile tam bywam, załatwiając różne sprawy dla innych Polaków. Panie cierpliwie odpowiadają na zadane pytania, podpowiadają najprostsze rozwiązania, kierują do odpowiednich drzwi. Ale zdarzają się nieprzyjemności. Z racji tego, że dalej szkole niemiecki, wszędzie używam Hoch Deutsch. Niektórzy Szwajcarzy słysząc ten język nie pytają się już (jak jeszcze 10 lat temu) skąd pochodzę, tylko zamykają się w sobie, nie chcą rozmawiać, traktują Cię jak ułomnego, dopiero gdy słyszą moje nazwisko, reagują: Ah, to pani.... Przykre.
- Ja już jestem osiedlona i zintegrowana. Powiedzmy tak: nie planuję powrotu do Polski, bo nie mam już do czego. Tutaj mam rodzinę, znajomych, prace....
10. Jeśli masz ochotę dodać coś od siebie, a nie było możliwości wplecenia tego w odpowiedzi na powyższe pytania to teraz jest na to miejsce i czas!
- Nazwisko Seitler w Arbon jest znane bardzo długo. Ja rozsławiłam je jeszcze bardziej 3 lata temu, organizując wspólnie z mężem tzw. PickNickJazz am See w Pawilonie muzycznym, przy starym arbońskim porcie. Jest to cykl koncertów – nie tylko Jazzowych, które odbywają się w niedziele po południu, w sezonie letnim,w każdą pogodę. Mąż jest z zawodu lekarzem i muzykiem jazzowym. Uruchomiłam swoje organizatorskie talenty, a on kontakty. W pierwszym roku wystartowaliśmy z minimalnym funduszem, zbierając do kapelusza dla muzyków i „sprzedając” napoje za „co łaska”. Próbowaliśmy z miastem negocjować fundusze na nowy projekt kulturalny w roku 2014, ale nam odmówili. Christoph się podłamał i nie chciał mieć już z tym nic wspólnego. A ja się uparłam. I tak oto sama „ciągnę” tę imprezę, również za „co laska” i z pomocą paru znajomych, którzy są z nami od początku, albo dopiero co dołączyli. Nie mam już również problemu z załatwianiem muzyków, gdyż po pierwszym , rozsławionym również na Austrię i Niemcy Pikniku, ludzie zgłaszają się sami.
- Nazwisko Seitler w Arbon jest znane bardzo długo. Ja rozsławiłam je jeszcze bardziej 3 lata temu, organizując wspólnie z mężem tzw. PickNickJazz am See w Pawilonie muzycznym, przy starym arbońskim porcie. Jest to cykl koncertów – nie tylko Jazzowych, które odbywają się w niedziele po południu, w sezonie letnim,w każdą pogodę. Mąż jest z zawodu lekarzem i muzykiem jazzowym. Uruchomiłam swoje organizatorskie talenty, a on kontakty. W pierwszym roku wystartowaliśmy z minimalnym funduszem, zbierając do kapelusza dla muzyków i „sprzedając” napoje za „co łaska”. Próbowaliśmy z miastem negocjować fundusze na nowy projekt kulturalny w roku 2014, ale nam odmówili. Christoph się podłamał i nie chciał mieć już z tym nic wspólnego. A ja się uparłam. I tak oto sama „ciągnę” tę imprezę, również za „co laska” i z pomocą paru znajomych, którzy są z nami od początku, albo dopiero co dołączyli. Nie mam już również problemu z załatwianiem muzyków, gdyż po pierwszym , rozsławionym również na Austrię i Niemcy Pikniku, ludzie zgłaszają się sami.
Zamieszczony w maju artykuł o mnie w gazecie regionalnej, Otworzył nowe drzwi, znajomości i możliwości. Poprosiłam pana redaktora, aby podkreślił, że jestem z pochodzenia Polką, by pokazać wszystkim, że nie należy się wstydzić kraju swoich przodków i dążyć do spełnienia swoich marzeń.
Nie należy się chować, narzekać i bać, tylko wziąć życie w swoje ręce. Szwajcarom tez należy pokazać, że mimo tego, ze Auslaender, to jednak zintegrowany!
Zdrowie Polaków w Szwajcarii!
Nie bójcie się realizować siebie!
Joanna Rutko-Seitler