WPIS Z SERII "SZWAJCARIA WASZYMI OCZAMI"
AUTORKA: GOSIA Z BLOGA ALLOCHTONKA
Kraj ostrych serów i słodziutkiej czekolady, perfekcyjnych zegarków i bogatych banków. Takie pierwsze skojarzenia, jeśli chodzi o Szwajcarię. Dalej czystość, referendum, długo długo nic i może jeszcze dość zamknięci ludzie. Takie stereotypy przychodzą do głowy w związku z tym krajem. A jaki jest z bliższej perspektywy? W ramach wymiany doświadczeń o naszych krajach dziś moje wrażenia ze Szwajcarii. Nie są one najświeższe, muszę powiedzieć. Ale wcale nie wyblakłe.
W Szwajcarii bywałam kilkakrotnie, zawsze turystycznie, za pierwszym razem przez kilka tygodni, potem już tylko na króciutkie wypady, gdy mieszkałam w Stuttgarcie. Kraj ten zawsze sprawiał na mnie wrażenie bardzo czystego i uporządkowanego (a przecież sama mieszkałam w miejscu też wysprzątanym, w którym panował typowy szwabski Ordnung). Ale w Szwajcarii ta sterylność rzucała się w oczy jeszcze bardziej (wiem, wiem, Szwajcarzy od lat powtarzają, że kraj schodzi na psy, a wszystko przez imigrantów...). I te kwiaty! Zwisające z okien każdego domu. I zawieszone na latarniach. Albo wspaniale dekorujące staroświeckie fontanny na rynkach miasteczek – po prostu uwielbiam. Niby też podobnie jak w Szwabii, Bawarii i Austrii, ale robią wrażenie.
Komunikacja publiczna, a zwłaszcza kolej – po prostu marzenie! Nigdy nie zdarzyło mi się spóźnienie pociągu (takiego standardu próżno szukać w Deutsche Bahn czy NS). A najfajniejsze było to, że na większości tras pociągi jeździły o każdej porze co 15, 30 lub 60 minut, co bardzo ułatwia życie. Moim zdaniem najlepsze koleje na świecie.
Podoba mi się też szwajcarska architektura, zwłaszcza domy w willowym stylu. W Szwajcarii nie ma chyba poza Genewą miast, które byłyby duże, zimne, anonimowe.
Wszystkie mają raczej małomiasteczkowy klimat, włącznie z Bernem, Bazyleą i Zurichem. Nawet centra miast są spokojne, z niską zabudową i nierzucającymi się w oczy ulicami handlowymi. W Zurychu wystarczy wyjść kilkaset metrów poza ścisłe centrum, by nad jeziorem poczuć się jak na wsi. I to jest to wielkie centrum finansowe świata?!
Ale i tak dla mnie piękniejsze są szwajcarskie wioski i małe miasteczka. Z tych większych atrakcji turystycznych wrażenie zrobiła na mnie Lucerna. Za to ulubionym miejscem naszych weekendowych wypadów było Schaffhausen, turystyczne miasto nad górnym Renem, gdzie rzeka mam malowniczy przełom. Nad dolną góruje stary zamek, pod którym wodospad. Idąc wzdłuż rzeki można podziwiać pływające w niej ryby. Olbrzymie pstrągi robią naprawdę wrażenie!
Ale chociaż wszystkie poznane przeze mnie szwajcarskie miasta były bardzo ładne, najbardziej pociągają mnie góry. Zdarzało mi się odwiedzać miejsca przygotowane pod turystów, na przykład Pilatus koło Lucerny, ale byłam też na wspaniałej wyciecze po owczych ścieżkach Alp. W miejscach, po których chadzają tylko miejscowi, gdzie nie ma hoteli i pensjonatów. Widoki zapierały dech w piersiach. No i ta pustka! Jak okiem sięgnąć tylko górskie szczyty, owce i my. Nota bene, na wycieczkę tę zostaliśmy zaproszeni przez słabo nam znanych Szwajcarów, którzy całą wielopokoleniową rodziną wybierali się na letnie liczenie owiec. Było to dla nas zaskakujące zaproszenie, bo Szwajcarzy wydawali się nam wcześniej zawsze raczej zamkniętymi ludźmi, stroniącymi od obcokrajowców. Lata całe słucham opowieści licznych niemieckich przyjaciół, którzy pracując w Szwajcarii mają nienajlepsze kontakty z miejscowymi (ostatnio w okolicach Zurychu zamieszkało tylu Niemców, że trudno nawet wynająć mieszkanie – podobno zresztą dzwoniąc na ogłoszenie można usłyszeć „Niemcom nie wynajmuję”). Ja mam jednak miłe wspomnienia z nielicznych towarzyskich kontaktów ze Szwajcarami. Zaskakująca była też dla mnie znajomość języków obcych wśród mieszkańców Szwajcarii. W porównaniu z Niemcami o niebo lepsza. Dziś mieszkając w Holandii przyzwyczaiłam się, że każda (dosłownie!) napotkana osoba będzie znała przynajmniej angielski, ale kiedyś Szwajcarów podziwiałam. Może to specyfika wielojęzycznego kraju, w obrębie którego trzeba się przecież porozumiewać, więc motywacja dobra.
Lubię Szwajcarię. Z przyjemnością bym do niej wróciła. Niestety, dawno się nie składało. Więc tylko wspomnienia. Przy okazji pisania tego posta trochę je odświeżyłam. Przewietrzyłam też moje stare albumy ze zdjęciami. Bo niestety, większość moich fotografii ze Szwajcarii jest sprzed epoki cyfrowej. Szkoda! Trzeba wybrać się tam znowu.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników bloga Ani i zapraszam do oglądania Holandii moimi oczami na allochtonka.blogspot.com